Miałem jedynie wiarę

Ojciec alkoholik, pobyt w poprawczaku... Życie Bartka zmieniła decyzja o pójściu pieszo do Maryi. Szedł 57 dni. O Bogu, dla którego wszystko jest możliwe

Ważny jest nie tylko cel, ale i sama droga, która do niego prowadzi. Bóg ratuje człowieka przez natchnienia, spotkania i swoją miłosierną obecność.

Na własnej skórze przekonał się o tym 24-letni Bartek Krakowiak z Warszawy. Spotkałam go podczas rejonowych dni młodzieży w Białej Podlaskiej. Tam usłyszałam jego historię. Potem przeczytałam książkę, którą napisał. „Z buta do Maryi” to zapis bloga, jaki prowadził podczas samotnej pieszej pielgrzymki do Medjugorje. Co było przed tą podróżą? W telegraficznym skrócie: ojciec-alkoholik, wagary, pobyty w poprawczaku, problemy z prawem, ośrodek terapeutyczny i nieformalny związek. Potem było wielkie nawrócenie, a następnie kolejny związek, który odłączył Bartka od Boga. Wiosną 2017 r. nastąpiła kumulacja zła: w dniu swoich urodzin Bartosz chciał popełnić samobójstwo. Miał dosyć długów, osamotnienia, pracy ponad siły, przelotnych znajomości. Czuł, że zawiódł Boga.

- Płacząc na łóżku, wołałem do Jezusa. Poczułem, że muszę wyjechać z Warszawy. W sercu zaświtało słowo: Medjugorje. Spojrzałem na mapę. To 1,3 tys. km stąd! Stwierdziłem, że muszę tam iść na piechotę - wspomina.

Pamiętaj: Jezus cię kocha!

Po drodze modlił się, rozmawiał z napotykanymi ludźmi i podziwiał przyrodę. Ta pielgrzymka była czasem wielu paradoksów. Wyszedł z domu bez pieniędzy i jedzenia, bez zbyt wielu ubrań i namiotu. Wiedział tylko, że musi iść. Nierzadko spał w domach, czasem na plebaniach, ale też w rowach czy na przystankach. Doświadczał wielkiego odrzucenia, jednak przyjmował to z pokorą. Dawniej odpowiedziałby po swojemu, ale w czasie pielgrzymki nie bał się nadstawić policzka. Z dnia na dzień jego blog zaczęło czytać coraz więcej ludzi. Jedni przywozili mu jedzenie i leki. Drudzy zrobili zrzutkę na namiot i inne potrzebne przedmioty albo opłacali nocleg w hotelu. Jeszcze inni częstowali kanapkami, obiadem i zimnym napojem. Bartek widział w tym opiekę Boga. Czasem groziło mu naprawdę duże niebezpieczeństwo ze strony ludzi, jednak Pan zawsze posyłał mu jakiegoś „anioła”, który przeprowadzał go przez trudne rejony. Nie da się pisać tu o wszystkich jego spotkaniach i słowach, jakie usłyszał. Siostra pewnego kapłana przypominała mu: „Bartek, pamiętaj, Jezus cię kocha mimo wszystko, mimo zła, które wyrządziłeś ludziom, mimo tego, ile razy na Niego źle mówiłeś, On cię kocha! Pamiętaj, że szatan jest inteligentny, dlatego powiedz mu: Pocałuj mnie w d…ę, Jezus mnie kocha takim, jakim jestem. On nic nie chce. Kocha cię za frajer…”.

Prywatne powstanie

B. Krakowiak doszedł do Medjugorje 1 sierpnia 2017 r. Dla niego, jako rodowitego warszawiaka, była to ważna data. „Jedna myśl, jaka przychodzi mi do głowy to to, że ta podróż była/jest właśnie takim moim prywatnym powstaniem. Powstaniem z kolan. 1.8.1944 r. o godz. 17.00 warszawiacy chwycili za broń z nadzieją na wolność i lepsze życie. 1.8.2017 r. o godz. 23.05 warszawiak doszedł z buta do Medjugorje z nadzieją na wolność i lepsze życie” - pisał na blogu nasz pielgrzym. Potem zanotował: „Szedłem 57 dni, jako najszczęśliwszą osoba na świecie. Wychodząc z domu, nie miałem nic oprócz wiary w to, że Bóg zmieni moje życie. (…) Bóg oraz Maryja poprzez tę podróż zmienili moje życie o 180 stopni. Wyszedłem z depresji, nie biorąc ani jednego psychotropa, odzyskałem wiarę w siebie i przestałem wierzyć w to, co mówił mi ojciec: „Nigdy nic nie osiągniesz, jesteś zerem…”. Nie jestem. Przez dwa lata, gdy nie było Boga w moim życiu, oddaliłem się od Niego o 1300 km. Ta podróż była walką o powrót do Niego, na niczym innym nie zależało mi tak, jak na relacji z Nim”.

Historia Bartka Krakowiaka pokazuje, że Bóg nigdy nie rezygnuje ze swoich dzieci. Zawsze chce nas wyciągać z każdego zła, pragnie nas uczyć dobra i prowadzić na lepsze ścieżki. Trzeba tylko się na to zgodzić.

Więcej o pielgrzymce do Medjugorje można przeczytać na profilu fb „Z buta do Maryi”.

AWAW

 

Kilometry nie były najważniejsze

Rozmowa z Bartłomiejem Krakowiakiem, autorem książki „Z buta do Maryi”.

Panie Bartłomieju, co w Pańskim życiu zmieniła pielgrzymka do Medjugorje?

Odmieniła wszystko, ale pokazała mi też, ile jeszcze mam przed sobą pracy i co muszę zmienić. Owa podróż była swego rodzaju ukierunkowaniem na to, co powinienem w życiu robić. Piesza pielgrzymka nie zabrała całej mojej przeszłości i nie przemieniła jej. Codziennie walczę i zmagam się z problemami, ale jestem szczęśliwy, bo trwam w wierze, przy Panu Bogu, mimo przeciwności, które przecież zawsze będą.

W książce kilkukrotnie możemy przeczytać, że w trakcie pielgrzymki szła z Panem Matka Boża…

Tak, czułem Jej obecność. Doświadczałem niezwykłych rzeczy, których tak naprawdę nie potrafię opisać, ale jestem pewny, że Ona była ze mną fizycznie, namacalnie. Dystans 1,3 tys. km nie jest czymś niemożliwym. Znam takich, którzy pokonują pieszo dłuższe trasy. W mojej pielgrzymce to nie kilometry były najważniejsze, ale kwestie duchowe. Doświadczyłem na niej małych i wielkich cudów. Nie byłoby ich bez Boga i Jego Matki.

Wychodząc na pielgrzymkę, miał Pan ze sobą niewielki plecak, w którym było kilka sztuk ubrań. Brakowało pieniędzy, jedzenia, ludzi, którzy wsparliby materialnie czy duchowo. Kiedy dochodził Pan do Medjugorje, miał Pan 35-kilogramowy plecak oraz wielu duchowych i fizycznych pomocników…

To prawda. Nie spodziewałem się, że po drodze założę bloga, że będę pisał o tym, co przeżywam, że poznam tylu niesamowitych ludzi. Wychodząc z domu, nie miałem niczego prócz kilku bluzek i spodni. Nie posiadałem nawet odpowiedniego plecaka. Początkowo myślałem, że będę całkowicie osamotniony, pozbawiony kontaktu z ludźmi, a ze wszystkim będę musiał radzić sobie sam. Bóg postawił na mojej drodze ludzi, którzy mi pomogli. Jestem im za to wdzięczny do dziś. Bez ich wsparcia na pewno bym nie doszedł. Fizycznie może bym sobie poradził, ale nie duchowo. Ich wsparcie było bezcenne.

Co zostało w Panu z pobytu w Medjugiorje?

Do dziś pamiętam tamten klimat. Do celu doszedłem 1 sierpnia. Akurat rozpoczynał się tam Festiwal Młodych. Chciałbym na niego wracać co roku. Na miejscu spotkałem bardzo życzliwych i pomocnych ludzi. Trzecia sprawa to objawienia Matki Bożej. Wierzę w to, że Maryja pokazuje się widzącym. Nikt nie musi mi tego potwierdzać. Zobaczyłem na własne oczy, że w Medjugorje dzieją się wielkie duchowe rzeczy.

Pana historia i pielgrzymka poruszyły setki ludzi. Wielu z nich prosiło Pana o modlitwę…

Nie spodziewałem się, że będę miał kontakt z tyloma osobami. Wychodząc z domu, czułem się jak wrak i śmieć, że nic nie znaczę, ani dla siebie, ani dla innych. Kiedy wyruszyłem, wielu z tych, którzy obserwowali moje poczynania, pisało: chcę brać z ciebie przykład, podziwiam cię, imponujesz mi. Dla mnie było to niezrozumiałe. Nie bylem na to przygotowany. Nawet nie umiałem przyjąć tych dobrych słów, które do mnie kierowali. Cały czas pisałem, że to zasługa Boga, że nie zapracowałem na takie komplementy. Wiedziałem, jakim jestem zerem. Nie uderzam w pychę, wiem, że to, co się stało i co teraz się dzieje, jest zasługą Boga. Co do próśb o modlitwę… Branie na siebie cudzych problemów jest ciężkie. Czułem na sobie wielką odpowiedzialność. Pamiętam, że pisali do mnie ludzie w wieku 50-60 lat, pytając, jak mają sobie radzić w małżeństwie, w problemach z dziećmi i wnukami. Pisali do mnie młodzi uwikłani w problemy alkoholowe i narkotykowe. Codziennie spędzałem po kilka godzin (wieczorem i w nocy), aby im odpisywać. W ten sposób dawałem im cząstkę siebie. Tamte doświadczenia nauczyły mnie pomagać innym, nie myśleć tylko o sobie. Dzięki tej wzajemnej wymianie utworzyła się spora wirtualna wspólnota. Początkowo na mojego bloga wchodziło po 20-30 osób, teraz jest ich ponad 25 tys. Nie spodziewałem się, że tak będzie.

A kim jest dla Pana Matka Boża?

Traktuję Ją jak swoją matkę i przyjaciółkę. Nie wywyższam Jej ponad Boga, nie stawiam na równi z Nim. To Bóg jest najważniejszy! Wiem jednak, że dzięki Niej możemy otrzymać ogromne łaski. Maryja bardzo mi imponuje swoją pokorą, wiarą i zachowaniem. Jest pięknym wzorcem dla wszystkich kobiet: matek, żon, przyjaciółek. Chciałbym, by bliskie mi kobiety były takie jak Ona.

A gdzie można kupić Pańską książkę?

Można ja nabyć przez wydawnictwo Sumus, albo pisząc na adres: zbutadomaryi.book@gmail.com (wtedy będzie z autografem). Rozprowadzam ją także podczas różnych spotkań. Cały czas jeżdżę po Polsce i opowiadam moje świadectwo w szkołach, zakładach karnych, poprawczakach i kościołach. Ciągle czuję się wezwany do tego, by dzielić się tym, jak Bóg wyciągnął mnie z wielkiego syfu.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 19/2019

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama