Z Piotrowymi kluczami w paszporcie

Watykan widziany od wewnątrz oczami jego obywatelki - rozmowa z Magdaleną Wolińską-Riedi

O życiu za watykańskimi murami mówi Magdalena Wolińska-Riedi, dziennikarka i korespondentka watykańska, autorka książki „Kobieta w Watykanie”.

W swojej książce wspomina Pani, że podczas kontroli paszportowych na twarzy urzędników rysowało się zdumienie... Jak to się stało, że trafiła Pani do Watykanu i została?

Jak to najczęściej bywa, życie płata niespodzianki. Człowiek ma plany, wyobrażenia przyszłości, a potem przychodzi ich weryfikacja. Podobnie było i w moim przypadku. Rok 2000 był tym przełomowym. Uczestniczyłam w obchodach Wielkiego Jubileuszu, na który zaprosił wszystkich młodych z całego świata Jana Paweł II. Przyjechałam jako wolontariuszka z salezjanami z bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa na warszawskiej Pradze. Już ostatniego dnia pobytu w Rzymie trafiłam na Plac św. Piotra i poznałam mojego przyszłego męża, który był gwardzistą papieskim. A miałam tylko dostarczyć przesyłkę osobie przebywającej w Watykanie...

Po dwóch latach podjęliśmy decyzję o ślubie. Myśleliśmy, że to trochę potrwa, ponieważ gwardzista wyrażający chęć założenia rodziny musi np. poczekać na przydział mieszkania, których jest tylko kilka. Zazwyczaj trwa to dwa, trzy lata. Jednak w naszym przypadku odpowiedź pozytywna przyszła po... dwóch miesiącach. Oczywistym było, że to ja przeniosę się do męża, ponieważ on wciąż pełnił służbę.

To bardzo osobliwy adres... Większość zna Watykan z perspektywy Placu św. Piotra, Bazyliki św. Piotra, zabytków.

To był jeden z powodów, dla których zgodziłam się napisać tę książkę. Biorąc pod uwagę, że zamieszkałam w Watykanie jako 23-latka, czas tu spędzony stanowi prawie połowę mojego życia i to tego ważniejszego: dojrzewania, formowania, zakładania rodziny, rodzenia dzieci. Chciałam podzielić się moim obrazem Watykanu, opowiedzieć o świecie, o którym większość osób wie tylko tyle, że istnieje. Pokazać życie, które toczy się każdego dnia na maleńkiej przestrzeni między Bramą Świętej Anny a murem powyżej granicy Ogrodów Watykańskich, między jedynym na terenie Watykanu supermarketem spożywczym a maleńką stacją benzynową. To życie kompletnie niewidoczne dla oczu postronnych, zamknięte za wysokim murem, za który prawie nikt nie ma wstępu. To mikroskopijny, ale jednocześnie bardzo normalny świat. Mamy sklep, przychodnię, ale nie mamy kwiaciarni czy restauracji. Są dwa ronda i cztery ulice. Wstajemy rano, musimy zrobić zakupy, wyszykować dzieci do szkoły czy przedszkola, odprowadzić, a kiedy wrócą - zająć się nimi. Mamy dni lepsze, ale też słabsze, chorujemy, spotykamy się z rodzinami, choć rzadziej niż inni. To jest pewna normalność, ale w absolutnie wyjątkowym otoczeniu: wielowiekowych murów, śladów pierwszych chrześcijan, obecności głowy Kościoła katolickiego i jego hierarchów.

Jeśli chodzi o naród watykański, również nie ma drugiego takiego na świecie. Na czym polega jego osobliwość?

Nie ma drugiego takiego kraju na świecie, w którym przedstawiciele jednego narodu pochodziliby z tak wielu różnych, często przeciwległych, zakątków Ziemi, mówiliby tak różnymi językami, mieliby tak odmienne rysy twarzy. Naród watykański to zlepek osób najróżniejszych narodowości, które żyją obok siebie na mikroskopijnym terytorium. Większość mieszkańców stanowią - co oczywiste - osoby duchowne: biskupi, kardynałowie, emerytowani duchowni, w tym papież Benedykt XVI. Bardzo dużo jest sióstr zakonnych, bo one są nieocenioną podporą dla wszystkich hierarchów czy dygnitarzy. Prowadzą domy, biura, pracownię arrasów, magazyn papieża, są telefonistkami. Większość świeckich przebywających w Watykanie tylko tam pracuje. Z kolei tych mieszkających na co dzień jest rzeczywiście garstka. Oprócz 110 gwardzistów są tylko ich rodziny - obecnie 19. Kiedy mój mąż pełnił czynną służbę, było ich 12. Ta maleńka wspólnota siłą rzeczy jest ze sobą bardzo związana. Także moje codzienne życie od początku było silnie złączone zarówno z osobami duchownymi, jak i świeckimi. Zdarzało się, że siostry doglądały córek, kiedy ja musiałam ugotować obiad. Robiły to z radością, bo dla nich stanowiło to odmianę. Zwykle pytają, co słychać, albo jak było na wakacjach. Często podkreślam, że sama Gwardia Szwajcarska jest dodatkowo enklawą w enklawie. Między nami - rodzinami gwardzistów - powstały bardzo silne więzi. Na pewno stało się tak również dzięki dzieciom, podobnym przeżyciom w tym samym czasie.

Zdarza się Pani mijać papieży, idąc do sklepu czy na pocztę?

Tak, oczywiście. Benedykta już rzadziej, bo jest coraz słabszy i rzadko wychodzi na spacery, żandarmi troszczą się wówczas, by mu nie przeszkadzać. Papieża Franciszka również widuję, bo przecież mieszka w Domu św. Marty i codziennie przemierza ulice Watykanu. Jakiś czas temu, kiedy szłam do przychodni, na ulicy zobaczyłam kierowcę Franciszka. Pomyślałam: „Pewnie też przyszedł do lekarza”. I rzeczywiście, siedział w kolejce do dentysty.

Z Benedyktem XVI łączą Pani rodzinę szczególne więzi...

Przez te lata nasze drogi krzyżowały się wielokrotnie. Udzielał nam ślubu, będąc jeszcze kardynałem. Początkowo miał to zrobić któryś z sekretarzy Jana Pawła II, jednak okazało się, że dość krótko przed naszym ślubem musieli wyjechać na pielgrzymkę. Mój mąż zaczepił kardynała Ratzingera, kiedy ten przechodził przez dziedziniec placu Apostolskiego, pytając, czy udzieli nam ślubu. Zgodził się. Potem, już po ślubie, zaprosił nas na kolację, a będąc papieżem, zawsze o nas pamiętał. Zaskoczył mnie tym, że kiedy byliśmy u niego na pierwszej audiencji papieskiej, pamiętał nawet tytuł mojej pracy magisterskiej! Potem jeszcze chrzcił nasze córki, spotkaliśmy się również po jego abdykacji.

Miała Pani okazję poznać Watykan trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Czy potrafiłaby Pani określić, jak Watykan zmieniał się pod rządami każdego z nich?

Możliwość patrzenia na te zmiany tam na miejscu uważam za wielki przywilej. Bo na przestrzeni 16 lat, które dane mi było spędzić w Watykanie, mogłam obserwować tak ważne dla historii Kościoła wydarzenia. Z bliska poznałam i doświadczyłam Watykanu trzech papieży i każdy od siebie się różnił. Ten Jana Pawła II był pełny polskości, naszych kapłanów, sióstr, którzy sprawiali, że czułam się jak u siebie. Benedykt XVI również był bardzo mi bliski, zaprzyjaźniliśmy się, spędzaliśmy wspólnie czas latem w Castel Gandolfo, ale to już inna relacja. Z kolei Watykan papieża Franciszka jest już zupełnie inny - pełen bezpośredniości, otwartości. I to też jest piękne.

Zastanawiała się Pani, co teraz? Czy życie z drugiej strony murów Watykanu będzie łatwiejsze, czy trudniejsze?

Życie w Watykanie stanowi okres przejściowy właściwie dla wszystkich jego mieszkańców. Zameldowanie jest tymczasowe i wydane na czas zatrudnienia lub misji pełnionej w Stolicy Apostolskiej. Wyjątek stanowi papież. W moim przypadku na razie trwa etap przejściowy. Watykan opuściłam w ubiegłym roku, ponieważ mąż zakończył służbę. Niemniej wciąż mieszkam w pałacu, który należy do Watykanu i w którym mieszczą się ambasady przy Stolicy Apostolskiej. Nasze córki jeszcze chodzą do szkoły gwardzistów. Na razie czekamy, co przyniesie życie: nadal Rzym czy może Szwajcaria. Spora część mojego życia, a córek całe, jest związana z Rzymem. Zobaczymy, co przyniesie czas.

Życzymy w takim razie kolejnych owocnych wyborów. Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 36/2019

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama