Życie z gwarancją wieczystą

O kaskaderach, obiegowych opiniach i zakorzenieniu opowiada ks. Andrzej Przybylski, rektor Wyższego Seminarium Archidiecezjalnego w Częstochowie

Życie z gwarancją wieczystą

Życie z gwarancją wieczystą

O kaskaderach, obiegowych opiniach i zakorzenieniu opowiada ks. Andrzej Przybylski, rektor Wyższego Seminarium Archidiecezjalnego w Częstochowie.

eSPe: Lubi Ksiądz ryzyko? Pytam, bo decyzja o przyjęciu święceń czy nawet wstąpieniu do seminarium dla niektórych to jak wyczyn kaskaderski...

ks. Andrzej Przybylski: Nie lubię. Nie należę do gatunku kaskaderów gotowych narażać swoje życie. W dzieciństwie miałem okazję przyglądać się jak kręcone są filmy. Widziałem kilka scen z udziałem kaskaderów i wtedy odkryłem, że kaskaderstwo wymaga może dużej sprawności fizycznej i brawury, ale jest to trochę sztuczne ryzyko. Moja decyzja na wstąpienie do seminarium nie miała więc nic z kaskaderskiego skoku.

Wstąpiłem do seminarium po studiach świeckich i moja decyzja była efektem poszukiwań drogi najpewniejszej, właśnie takiej, gdzie ryzyko jest najmniejsze. Myślę, że każdy, kto się wybiera do seminarium, musi najpierw posiadać fundamenty wiary, a wiara jest zapewnieniem spełnienia się najlepszych obietnic. Ja nie zaryzykowałem, ja po prostu odpowiedziałem na wezwanie Boga i wybrałem drogę całkowicie zabezpieczoną przez Niego.

Kiedyś w zaułku kościoła zauważyłem kiwającego się młodego chłopaka. Po kilku takich kiwnięciach runął na ziemię. Podbiegłem na pomoc. Okazało się, że wąchał klej i mocno odurzony stracił na chwilę równowagę. Można było z nim jednak pogadać. O nic go właściwie nie pytałem. To on sam najpierw przepytywał mnie ze znajomości filozofii. Rzeczywiście znał się na filozofii do tego stopnia, że nawet moje seminaryjne podstawy okazały się mocno nie wystarczające. Na koniec tej rozmowy powiedział mniej więcej coś takiego: „A ksiądz to poszedł na łatwiznę! Uwierzył w tego swojego Boga i nie musi się już zastanawiać co jest prawdą, za czym pójść, z kim trzymać. U mnie jest odwrotnie. Co mnie zachwyci jakaś filozofia i wydaje mi się, że właśnie taka jest prawda o świecie, to za chwilę poznam jakiś inny system myślenia i znów nie wiem, gdzie jest prawda”. Jeśli pójście do seminarium jest jakimś ryzykiem to chyba tylko w zakresie właściwego rozeznania powołania, pytania, czy na pewno to jest moja droga? Bo każda droga do świętości jest drogą bezpieczną. Wątpliwości mogą się natomiast pojawiać w momencie rozeznawania, ale i tak, gdybyśmy się nawet pomylili, to zawsze można wrócić i znów iść drogą do świętości wyznaczoną przez inne powołanie. Kiedy ktoś żąda ode mnie stanowczego potwierdzenia powołania, proszę go, żeby wstąpił do seminarium, trochę powalczył i sam się przekonał czy to jego droga. Jeśli jest jakieś ryzyko w decyzji wstąpienia do seminarium, to chyba tylko w zakresie rozeznania powołania. To nie jest wybór między życiem a śmiercią, zbawieniem a potępieniem, ale wybór drogi do zbawienia i życia wiecznego. To jest próba odczytania woli Bożej, najcudowniejszego planu Boga dla naszego życia.

O współczesnym pokoleniu młodych istnieje obiegowa opinia, że nie są zdolni do zaangażowania się na całe życie. Skąd może się brać taka postawa?

Oczywiście, że jest to opinia obiegowa. Przed rozpoczęciem pracy w seminarium naczytałem się dużo takich obiegowych opinii o wielkich kryzysach wśród kandydatów do kapłaństwa. Kiedy już drugi rok mieszkam w seminarium, to widzę ilu jest fantastycznych młodych ludzi, którzy postanowili zaangażować się na całego, są w seminarium i aż ich rozrywa, żeby coś robić dla Boga. Czasem jako przełożony muszę nawet gasić ten nawał pragnień i tempo ich realizacji. Nie chciałbym więc podpisać się pod stwierdzeniem, że współczesne pokolenie nie jest zdolne do zaangażowania się na całe życie.

Oczywiście, że są w tym pokoleniu ludzie niezdecydowani, bojaźliwi wobec totalnego zaangażowania się w Boże sprawy, ale nie dałbym sobie uciąć głowy, że jest to jakaś zdecydowana większość. Młodzi chcą się zaangażować, tylko czasem nie potrafią. Dzisiejszy świat nie dał im odpowiednich nawyków, żeby mogli to pragnienie zrealizować. Widzę czasem ich dobre chęci, ich tęsknotę za radykalizmem życia. To tak jak z małymi dziećmi, które rwą się do chodzenia, ale jeśli rodzice ciągle ich będą podpierać, nigdy nie nauczą ich samodzielnego poruszania. Oni mieli za mało okazji w swoim dzieciństwie, żeby nauczyć się samodzielnego zaangażowania się w różne sprawy. Wynika to z wielu okoliczności, z dobrobytu, z nadopiekuńczości rodziców, z kultury, która uczy nas wymieniania wszystkiego, co się da, na nowsze, od baterii począwszy, przez telefon komórkowy, aż do własnej żony. W dzisiejszym świecie wszystko wydaje się być wymienne, więc nie umiemy się trwale w coś zaangażować.

Jak wypracować w sobie umiejętność przekraczania obaw?

Przede wszystkim nie czekać aż one ustąpią. Czasem trzeba wejść w pewne rzeczy mimo lęku. Jeśli rozum oświecony wiarą podpowiada mi jakąś rzecz jako dobrą, to mimo lęku powinienem w to wejść, a wtedy okazuje się, że te obawy albo były przesadzone, albo bardzo subiektywne. Tak jest również z powołaniem. Odkryciu powołania może towarzyszyć lęk. Może to być lęk przed negatywną albo prześmiewczą reakcją środowiska, może to być lęk przed tym, że sobie nie poradzę, albo, że źle rozeznałem drogę.

Kiedy stajemy w obliczu istotnych decyzji, to z nimi zawsze wiąże się jakaś porcja obaw, bo decyzja zawsze niesie ze sobą z jednej strony wybór czegoś, a z drugiej rezygnację z innych rzeczy. Nie ma decyzji, które nic nie kosztują. I stąd pewnie te obawy przed utratą tego, co się kochało, lubiło, a z czym trzeba się rozstać wybierając konkretną drogę. Staram się nigdy nie czekać z działaniem aż obawy miną, ale często odczuwając lęk zaczynam działać i wypełniać Boże zadania. Wtedy, jakoś dziwnie szybko zostaje uwolniony od wcześniejszych obaw.

Zaangażować się radykalnie – dla wielu osób to synonim rezygnacji z własnego życia. Czy jest tak w rzeczywistości?

Polskie słowo radykalny ma swoje źródło w łacińskim słowie radix to znaczy „korzeń”. Być radykalnym to zakorzenić się. Zakorzenienie natomiast możliwe jest tylko pod jednym warunkiem – gdy się trwa na obranej drodze. To znana praktyka wielu zakonów kontemplacyjnych, w których wprowadzono nawet oddzielny ślub stałości miejsca. Tylko trwając w jednym miejscu roślina może się zakorzenić, pójść w głąb. Jeśli ciągle przesadzamy jakieś drzewko z miejsca na miejsce, to ono nigdy nie zakorzeni się na tyle, żeby stać się silnym drzewem, zdolnym stawić opór największym wichurom.

Oczywiście, że takie zakorzenienie wymaga rezygnacji z nieustannej zmiany decyzji, planów, pragnień. W tym sensie jest tu obecna jakaś forma rezygnacji z wielu swoich pragnień i planów. Myślę, że jesteśmy pokoleniem mało zaangażowanym i mającym pewne kłopoty z podejmowaniem konsekwentnych decyzji właśnie dlatego, że mamy mnóstwo pragnień i planów jednocześnie. Stajemy się wtedy płytcy, słabi i nie zakorzenieni. Znany pedagog Marian Pirożyński wymieniał wśród największych wrogów silnego charakteru właśnie rozproszenie. Nazywał to efektem kaczki, która zewnętrznie ma wszystko, żeby pływać, fruwać, śpiewać, skakać – ale właśnie dlatego, że ma tak dużo nic nie robi dobrze. Może rzeczywiście radykalne zaangażowanie niesie rezygnację z wielu perspektyw i pragnień w życiu, ograniczenie swojego życia tylko do tego co najważniejsze, ale warto zrezygnować za cenę porządnych korzeni, które chronią nas w życiu przed największymi nawet wichurami.

Jakie zmiany w relacji do Boga i do ludzi pociąga za sobą decyzja na całkowite zaangażowanie?

Gdyby dopadł mnie kiedyś na ulicy jakiś nachalny dziennikarz z mikrofonem w ręku i zapytał, jaki dzień swojego życia uważam za najszczęśliwszy, bez chwili wahania odpowiedziałbym, że jest to dzień, w którym ostatecznie zdecydowałem się zostać księdzem. Radość tego dnia nie wynika wcale z tego, że to akurat kapłaństwo, ale z faktu, że odnalazłem swoją drogę, odkryłem czego chce ode mnie Bóg i w czym sam będę naprawdę szczęśliwy. To jakby najpełniejsze zdefiniowanie siebie, określenie swojego miejsca w świecie i w życiu. Takie całkowite zaangażowanie daje mi radość z tego, że wypełniam wolę Boga, a nie uciekam od niej. To z kolei określa moją relację do ludzi. Ja mogę wtedy przestać grać tysiące różnych ról i być tym, do czego zostałem powołany. Dla mnie kapłaństwo nie jest jakimś kawałkiem życia, ale jest życiem po prostu. A życie to wszystko co nas stanowi – myślenie, modlenie się, ubieranie, mówienie, wszystko po prostu. W tym wszystkim chcę być księdzem, a nie tylko we fragmentach mojego działania.

Dużo się dziś mówi i pisze o tak zwanej osobowości borderline – osobowości pogranicza. To zaburzenie psychiczne powodujące, że człowiek chce być wszędzie po trochu i tak naprawdę nie jest nigdzie. Ma przed sobą mnóstwo kierunkowskazów i chciałby za wszystkimi pójść jednocześnie, ale tak się nie da. Decyzja na całkowite zaangażowanie to jak znalezienie w gąszczu krzyżujących się uliczek tej najlepszej dla mnie drogi. To daje olbrzymią radość bycia na swoim miejscu, wpisania się w plan Boga dla mojego życia. Za tą odpowiedzią idzie też radość wiary, pewność, że jest się na drodze do Boga i idzie się w prawdziwej komunii z Nim. Taka radość wiary pociąga też za sobą miłość do ludzi. Do seminarium, czy do klasztoru Bóg nie powołuje po to, żeby uciec od ludzi, ale żeby jeszcze bardziej ich kochać i im służyć.

Rozmawiała:
Elżbieta Wiater

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama