- Nie wyobrażam sobie sytuacji, że moi żołnierze wyjeżdżają na misję, a mnie tam nie będzie - mówi ks. Piotr Listopad
– Nie wyobrażam sobie sytuacji, że moi żołnierze wyjeżdżają na misję, a mnie tam nie będzie – mówi ks. Piotr Listopad, porucznik i kapelan Marynarki Wojennej, od ponad roku wikariusz parafii wojskowej Matki Bożej Częstochowskiej w Gdyni, pod jego opieką duszpasterską znajduje się dziewięć jednostek Garnizonu Gdynia.
Umówioną pierwotnie godzinę rozmowy przekłada na późniejszą. Musi odwiedzić chorą. Kobieta mieszka na terenie parafii cywilnej, ale odwiedza ją kapelan wojskowy, bo granice obu parafii się zazębiają – czasami w niektóre miejsce łatwiej dotrzeć duszpasterzom na co dzień służącym żołnierzom i ich rodzinom. Przecież nie ma różnicy w udzielaniu sakramentów cywilom i wojskowym – w jednych i drugich rodzinach rodzą się dzieci, które potrzebują chrztu; później dorastają i stają przed ołtarzem i proszę kapłana o błogosławieństwo ich małżeństwa. W jednych i drugich rodzinach pojawiają się choroby i śmierć, a wtedy potrzeba duszpasterza, który udzieli namaszczenia chorych albo odprowadzi na cmentarz. W jednych i drugich rodzinach są praktykujący katolicy, którzy korzystają z sakramentu pokuty i uczęszczają na Eucharystie. Czym zatem charakteryzuje się praca kapelana wojskowego?
Po pierwsze każdy kapelan jest przede wszystkim żołnierzem. Pewnie nie zrozumie tego żaden cywil, ale ks. Piotr mówi nawet, że on najpierw jest żołnierzem, a dopiero potem księdzem (to zresztą w wojsku zrodziło się jego powołanie kapłańskie, ale o tym później). To połączenie – żołnierz-ksiądz – wydaje się optymalne dla zrozumienia charakteru pracy wojskowych, a właściwie nie pracy, a służby (nie bez powodu mówi się właśnie „służba wojskowa”). Żołnierz nie wychodzi do pracy na siódmą i nie kończy jej po ośmiu godzinach. On właśnie jest na służbie, co dodatkowo oddaje jej charakter – wojsko wymaga poświęcenia, czasami kosztem rodziny, zdrowia czy nawet życia. W tym kontekście kapelan lepiej zrozumie pewne napięcia rodzące się np. w małżeństwach i rodzinach (niezależnie od tego, czy żołnierzem jest mężczyzna czy kobieta; czy w związku z wyjazdem na misję lub zmianą miejsca pracy dom opuszcza mąż i ojciec czy żona i matka).
Sam fakt, że ks. Piotr jest żołnierzem stawia go w zupełnie innym świetle wobec jego przełożonych, a szczególnie powierzonych jego opiece wiernych, czyli żołnierzy. „Swój chłop!” – myślą o nim. Specyfiki życia żołnierza nie da się zrozumieć, bez własnego doświadczenia. – Tego nie przeczytasz w żadnej książce. Tego nie poznasz nawet na kursie oficerskim. Żeby to życie zrozumieć, trzeba w nie głęboko wejść – mówi ks. Piotr.
Duszpasterzowanie wśród rodzin żołnierzy wiąże się niekiedy z przykrym obowiązkiem. Zdarza się, że kapelan musi poinformować bliskich o tragedii z pola walki; często wspomaga pracę psychologa wojskowego – nie zastępuje go, co podkreśla ks. Piotr, ale wspiera bazując na swoim doświadczeniu i kapłańskiej intuicji.
Inny kapelan, kolega ks. Piotra, opowiadał o snajperze, który musiał zlikwidować cel. Po wykonaniu zadania, a było to jego pierwsze zabójstwo, siadła mu psychika. – Koledzy podchodzili, klepali po ramieniu i gratulowali: „dobra robota”, „super strzał” itd. A ten człowiek czuł się coraz gorzej. Dopiero kapelan, który służył w Afganistanie i wielokrotnie był świadkiem podobnych scen mówi: „stary, musiałeś to zrobić; gdyby nie twoja interwencja, to zginęłoby wielu cywili, zginęłoby wiele niewinnych osób, prawdopodobnie zginęliby twoi koledzy” – opowiada kapłan i dodaje, że dopiero ta rozmowa uspokoiła żołnierza.
– My staramy się przede wszystkim towarzyszyć. Nie rozwiązujemy za nich problemów. Towarzyszymy i otaczamy modlitwą; zbliżamy do Pana Boga – mówi ks. Piotr, który nigdy jeszcze nie mierzył się z takim wyzwaniem, jak informowanie rodziny o śmierci żołnierza. W czasie kolędy rozmawiał jedynie z weteranem z Afganistanu, który dzielił się z nim swoimi przeżyciami związanymi ze „zlikwidowaniem celów” (w nomenklaturze żołnierskiej nie używa się terminów typu „zabić człowieka”). Kapelan zetknął się z klasycznym zespołem stresu pourazowego (PTSD – ang. posttraumatic stress disorder), często dotykającym żołnierzy, którzy sami kogoś zabili, stracili kolegę, albo w czasie ich misji ucierpieli cywile. – Dotyka ich niemoc. Trudno odnaleźć im sens. Zastanawiają się, po co jadą na misję albo co robią w kraju jako żołnierze. To spotkanie nauczyło mnie, jak należy rozmawiać poprzez towarzyszenie – mówi ks. Piotr.
Czy sam jest gotowy na wyjazd na misję? – Po to jestem kapelanem – odpowiada bez zastanowienia. Kapelan może towarzyszyć żołnierzom tylko na ich prośbę. To dowództwo garnizonu czy jednostki, na terenie której pracuje kapłan wnioskuje do biskupa polowego o taką możliwość. Żołnierze po prostu chcą, żeby jechał z nimi człowiek, który żyje wśród nich na co dzień. To akurat jemu zaufali, bo przez szereg miesięcy dzielił z nimi radości i smutki ich życia w kraju. Liczą, że podobnie będzie za granicą. – Nie wyobrażam sobie sytuacji, że moi żołnierze wyjeżdżają na misję, a mnie tam nie będzie – mówi z przekonaniem ks. Piotr.
Kapelanem wojskowym można zostać na kilka sposobów. Piotr Listopad zaczął od zasadniczej służby wojskowej. To tam odkrył powołanie do kapłaństwa. Prosto z poligonu, w mundurze, pojechał na egzamin wstępny do krakowskiego seminarium. – To była kompania rozpoznawcza, w której autentycznie rozpoznałem swoje powołanie – uśmiecha się ks. Piotr, chociaż początkowo w wojsku nie było mu łatwo. Przeżył falę. W pewnym momencie przyszło też załamanie nerwowe. – Gdyby nie wiara, gdyby nie zażyłość z Panem Bogiem, osobista z Nim relacja, to nie wiem czy byśmy dziś rozmawiali – wyznaje w taki sposób, że dziennikarz nie ma odwagi dopytywać o szczegóły. Na pewno było trudno. – Ale Pan Bóg wygrał. Wygrała Jego miłość. Z wielu granicznych sytuacji Pan Bóg mnie wyciągał.
O służbie w wojsku zaczyna się myśleć z różnych powodów. Czasami to rodzinna tradycja. Innym razem własne wojskowe doświadczenia. A kiedy indziej zafascynowanie jakąś postacią albo gdzieś usłyszane świadectwo kapelana.
Piotr od małego żył wojskiem. Wszyscy mężczyźni ze strony jego taty służyli w armii, choćby na poziomie służby zasadniczej. – Od dziecka chłonąłem te opowieści i mojego taty, i jego brata, który jest moim chrzestnym ojcem, i kuzynów od strony taty. Jak każdy chłopak marzyłem o byciu żołnierzem, strażakiem albo archeologiem, bo historia też mnie pasjonowała – wspomina ks. Piotr. – Wygrał Pan Bóg, a później wojsko, chociaż czuję się bardziej żołnierzem niż księdzem.
W życiu kieruje się zasadą ks. prof. Józefa Tischnera (nieco sparafrazowaną): „najpierw jestem człowiekiem, później oficerem a na końcu księdzem”. – Zawsze wszystkie relacje zaczynają się od bycia dobrym i wrażliwym na potrzeby drugiego człowiekiem. Jeśli tego zabraknie, można kogoś zranić – wyjaśnia i podkreśla, że każdy kapelan jest oficerem i powinien kierować się zarówno ewangelicznym drogowskazem, jak i oficerskim kodeksem honorowym.
Piotr został kapłanem diecezjalnym, ale pamięć o armii była ciągle żywa. Po dwóch latach trafił na kurs oficerski dla przyszłych kapelanów wojskowych. Był to pierwszy tego typu kurs od drugiej wojny światowej. Na mocy porozumienia między Konferencją Episkopatu Polski a Ministerstwem Obrony Narodowej każda diecezja i zgromadzenie zakonne mogło wysłać dwóch księży, którzy utworzyli wyjątkową kompanię.
Dziś istnieje podobna droga. Kapłan odczuwający takie powołanie zgłasza się do swojego biskupa ordynariusza lub przełożonego w zakonie, którzy podejmują decyzję o wysłaniu go do ordynariatu polowego. Można też zgłosić się bezpośrednio do biskupa polowego, ale przejście do ordynariatu musi być uzgodnione z przełożonymi. Drugim koniecznym warunkiem dla takiego „transferu” jest etat w wojsku – kapelanem zostaje się tylko tam i wyłącznie wtedy, kiedy jest taka potrzeba po stronie żołnierzy. Jeśli w konkretnej jednostce jest zapotrzebowanie na kapelana a przełożony danego księdza nie ma nic przeciwko, to taki kapłan jest wypożyczany do ordynariatu polowego na dwa lata. Kontrakt może zostać przedłużony bądź nie.
Trochę inna droga do kapelanii wojskowej jest wówczas, gdy chęć takiej służby rektorowi seminarium zasygnalizuje już kleryk. Wówczas, po uzgodnieniach na szczeblu biskupim, po sześciu latach pracy dla diecezji kapłan może trafić do służby w wojsku.
– Kandydat na kapelana powinien być męski – mówi ks. Piotr, bo słowo rycerski wydaje się już archaiczne, choć nie wiadomo czy dziś lepiej nie oddaje tego, o co właściwie we współczesnym wojsku chodzi. – Musi charakteryzować się dodatkową odwagą, bo wielu wyzwań, które na niego czekają nie spotka w cywilnej parafii.
1 września minęła dokładnie połowa dwuletniego kontraktu ks. Piotra. On sam ma nadzieję na jego przedłużenie. – Bardzo chciałbym zostać. Tu się odnajduję. Tu jestem na miejscu. Nie, żeby gdzie indziej działa mi się krzywda. Ale jeśli jesteś do czegoś powołany, masz talent i zapał a twoja praca to przede wszystkim pasja i życiowa misja, to natury nie oszukasz.
Artykuł pochodzi z eSPe 5/2015 (118).
Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.
opr. ac/ac