O medialnym matriksie, zabobonach, co stają się dogmatami oraz "czarnej liście Pospieszalskiego"
Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
O medialnym matriksie, zabobonach, co się stają dogmatami, oraz „czarnej liście Pospieszalskiego” z Janem Pospieszalskim rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: Mam wrażenie, że wiem o Panu wiele. Nie ukrywa Pan świata swoich wartości.
Jan Pospieszalski: — Taki transparentny Pospieszalski. Nuda. Kończymy wywiad?
Może zmieńmy konwencję. Gdybym była feministką, zapytałabym o „potraktowanie” pani minister: kobiety w ciąży...
— Jeśli pani Chłoń-Domińczak poczuła się dotknięta jako kobieta i matka, jako kobietę i matkę ją przeprosiłem. Ważniejsze jest to, co się wydarzyło wokół tej sprawy. Mieliśmy tu do czynienia z operacją „odkręcenia” przekazu programu. Ustawa o Otwartych Funduszach Emerytalnych, którą współtworzyła minister Chłoń-Domińczak, jest jedną z najbardziej krzywdzących, niesprawiedliwych i złych społecznie ustaw. W skrócie działa tak, że gigantyczna góra pieniędzy trafia do kilku prywatnych spółek, które pośredniczą w cyklu poboru składek i ich wypłat, tak czy tak gwarantowanych przez państwo. W efekcie miliony ludzi otrzymują zaledwie to, co wpłacali przez lata, a wąska grupa bez względu na kryzysy otrzymuje krocie. Trzeba jednak wymazać niekorzystną prawdę z publicznej pamięci, zadbać o właściwy medialny komunikat. W związku z tym rozdmuchano didaskalia, a istota problemu odeszła na dalszy plan. Na tym polega władza interpretacji: jedne rzeczy mówimy lub dopowiadamy, inne należy przemilczeć. W naszym programie Ewa Lewicka przyznała, że zaczynała tworzyć ustawę jako strona rządowa (AWS), a kończyła jako reprezentant tych, którzy zarobili na ustawie gigantyczne pieniądze! I co? I nic, bo opinia publiczna rozpamiętuje Pospieszalskiego, co to „obraża” kobiety, a zapomina o bulwersujących faktach. Przykład z OFE pokazuje, że ludzie z gigantycznymi pieniędzmi mogą wpływać na debatę publiczną przez zabiegi public relations, zmianę prawa, wpływanie na instytucje kontrolne. Tak się działo w USA i było jedną z przyczyn tamtejszego kryzysu. Teraz mamy podobną sytuację w Polsce: po jednej stronie jest potencjał finansowy zgromadzony w firmach typu OFE, a po drugiej bezbronne rzesze emerytów i słabe państwo.
A po trzeciej jest Pospieszalski...
— Nie, ja jestem po stronie ludzi. Moim obowiązkiem jest obserwowanie świata, ocenianie zagrożeń i mówienie o nich. Staram się budować przez to wiedzę o społecznych zagrożeniach.
I to wystarczy?
— Gdybym chciał więcej, poszedłbym do polityki lub zająłbym się pikietami. Dopóki mam możliwość działania w mediach, działam. Uważam, że media są też od tego, by się upominać o dziedzictwo kulturowe, dlatego chcę pokazywać lepszą stronę życia, kultury i cywilizacji.
Pana emocje na wizji są bardzo auten-tyczne...
— ...co staje się powodem wielu moich problemów. Nie jestem dziennikarzem. Jestem muzykantem, który znalazł się w dziennikarskim biznesie trochę przez przypadek. Być może, z punktu widzenia warsztatu, emocje to podstawowy błąd. Może powinienem być zimny, nie angażować się w żaden sposób, mechanicznie „udzielać głosu”. Być może taki beznamiętny raport o stanie świata byłby ciekawszy... Z drugiej strony nie robię programu informacyjnego, gdzie konieczna jest zobiektywizowana narracja.
Ale w efekcie podnosi się wrzawa: „warto rozmawiać z każdym, prócz Pospieszalskiego”. Zarzuca się Panu manipulację.
— I to jest dopiero manipulacja! Ja, ze swoimi poglądami, staję wobec widzów bezbronny. Nie okłamuję ich, że jestem inny. Manipulacja to kłamstwo, wprowadzanie w błąd. Jeśli od pierwszych słów wiadomo, gdzie są moje uczucia, jakie jest moje nastawienie do tematu, to wytrącam sobie możliwość manipulacji. Nie wierzę w tzw. obiektywizm dziennikarski i nie widzę go w polskich mediach. Dziennikarze mają poglądy i mają możliwość kreowania rzeczywistości przez dobór gości, tematów czy montaż. A język? Przecież to wielkie narzędzie manipulacji. Jeśli w programie informacyjnym (sic!) dziennikarka wypowiada krótki tekst, w którym aż cztery słowa są nacechowane ideologicznie, o czym to świadczy?
Może stosuje się różne standardy „rzetelności”: inaczej traktuje się poglądy „jedynie słuszne”, inaczej konserwatywne.
— Tak. Są dwie miary: jedna dla tych, którzy upominają się o życie, prawo naturalne, a druga dla światopoglądu liberalnego. Gdy Agnieszka Holland skarży się, ile to w Polsce jest języka nienawiści, sama stronę konserwatywną określa mianem „oszołomy”. I to się dzieje w programie, w którym wszyscy się smucą, że... Polska jest podzielona. Żyjemy w jakimś matriksie.
A może wypowiedź pani Holland zawiera ziarenko prawdy: po stronie konserwatywnej często wypowiadają się ludzie z „dobrymi chęciami”, ale forma...
— Taki podział został przyjęty, wdrukowany, utrwalony przez medialną orkiestrę. Warto się upominać, żeby to zmienić, żeby dopuszczać do głosu inną wrażliwość.
Mamy ku temu środki? Jest „Warto rozmawiać”...
— Okaże się, jak długo. Z programu nadawanego w poniedziałek o 22.30 przesunięto nas na godzinę doskonałą dla nietoperzy. W grudniu z czterech programów w miesiącu pozostały trzy... Zresztą nie najważniejszy jest „oręż” medialny. Moim zdaniem, siłą człowieka jest zdrowy rozsądek. Na naszych oczach zmienia się świat. Chrześcijanie, konserwatyści, opisywani jako ignoranci, którzy tkwią w okopach zabobonu i średniowiecza, dziś głoszą realizm! Tymczasem świat paradygmatu oświeceniowego jest pełen mitów i zabobonów. Przykłady można mnożyć: choćby debata dotycząca początków ludzkiego życia. Ludzie, którzy upominają się o prawo do życia od jego początku, operują rzetelnymi, naukowymi argumentami! Głoszący tzw. wolność wyboru, głoszą oświeceniowy zabobon. Kolejny przykład: niedawny zjazd klimatyczny w Poznaniu. Ważne decyzje, dotyczące milionów ludzi, podejmuje się na podstawie jednej hipotezy! Hipotezy, która, nie wiedzieć czemu, jest traktowana jak dogmat. I w końcu kwestia badań historycznych: istnieją w Polsce tysiące prac magisterskich i doktorskich, a dlaczego okres 1944—1992 jest terra incognita? Gdzie jest dobra praca naukowa o powstaniu SLD, rzetelna biografia Michnika czy Geremka? Gdzie dokładna analiza ukonstytuowania się rynku mediów w III RP — powstania Polsatu, TVN, radiostacji komercyjnych. Każe nam się żyć w świecie mitów. I dlatego powinniśmy zachowywać zdrowy rozsądek, sceptycyzm, upominać się o prawdę.
Podobno „upominamy się”, narzekając i śląc protesty.
— Nie dyskredytowałbym tego „słania protestów”. Każdy taki protest pokazuje, że nie jesteśmy obojętni. Zresztą mówimy tu o „perspektywie warszawskiej”. Niedawno byłem w Kwidzynie, gdzie działa stowarzyszenie „Kerygmat” i tworzy niesamowite, pozytywne rzeczy. Takich „kerygmatowych” inicjatyw jest w Polsce wiele. A szkoły katolickie? Po 1989 r. powstało ich bardzo dużo. To pokazuje aktywność środowiska konserwatywnego, jego konstruktywne działanie.
Ale gdy toczy się dyskusja w telewizji na temat Kościoła, to stroną „kościelną” jest dziennikarka opowiadająca się za prawem do aborcji.
— A jako kościelni teolodzy wypowiadają się panowie Obirek, Węcławski czy Bartoś. Brak rzetelnej strony katolickiej w dyskursie publicznym to niechlujstwo przygotowujących programy. Taką sytuację ilustruje anegdota: Znajoma, pracująca w agencji reklamowej, przygotowywała reklamę mleka. Ponieważ w Polsce była zima, kilkanaście osób wyjechało do RPA, szukać zielonego pastwiska. Na miejscu okazało się, że pastwisko może i jest, ale krowom afrykańskim, choć podobnym do polskich, obcina się rogi. Spece od reklamy przyczepili więc afrykańskiej krowie „polskie” rogi ze... styropianu. Nakręcili film na superprofesjonalnej taśmie, wrócili do Polski. Koleżanka, dumna z pracy, pokazała filmik dziadkowi. A dziadek... wybuchnął śmiechem. Bo krowa miała przyczepione te rogi w odwrotną stronę. Spece od reklamy mleka dawno już nie widzieli na oczy polskiej krowy, tak jak „spece” od Kościoła kompletnie go nie znają. Przestrzeń medialną w Polsce tworzy może 200 nazwisk. Ile wśród tych ludzi jest wiernych sakramentom, czyta Biblię. Kto przeczytał cokolwiek z Ojców Kościoła, kto zna prawdziwą historię Kościoła? Nie dziwmy się więc, że osoby niemające pojęcia odwracają mu potem „styropianowe rogi”.
Z kim nie warto rozmawiać?
— Odwrócę odpowiedź: warto rozmawiać z ludźmi o których można domniemywać, że chcą dojść do prawdy.
Dlatego Senyszyn kontra Cejrowski?
— Pani Senyszyn jest... prawdziwa, wierzy w to, co mówi. Tymczasem wielu „gadaczy” po prostu kłamie. Nie warto też opisywać świata przez spór partyjny. To ślepy zaułek, bo wypacza rzetelne rozpoznawanie świata. Jeśli chodzi natomiast o konkretne osoby, to nie istnieje „czarna lista Pospieszalskiego”. I choć niechętnie podałbym rękę człowiekowi, który np. z bycia agentem SB zrobił powód do chwały, to chrześcijanin zobowiązany jest rozmawiać z każdym...
opr. mg/mg