Co takiego stało się z ludźmi, że Kościół na zachodzie dostaje "tęgie lanie", że nie jest w stanie przekazać wiary kolejnemu pokoleniu? Czy nie jest nią wypaczone pojęcie ludzkiej wolności?
Z kilku powodów książka George'a Weigla „Katolicyzm ewangeliczny” jest fascynująca. Po pierwsze dlatego, że została napisana z pasją. Tak o Kościele i jego misji może mówić ktoś, kto nie tylko zna katolicką teologię — to konieczne, ale lecz nie wystarczające — ale też osobiście zna Jezusa.
Kiedy kilka lat temu Weigel przyjechał do Katowic, zaproszony na męską pielgrzymkę do Piekar Śl., pierwszym pytaniem, jakie zadał po męczącej podróży z Ameryki, było pytanie o Mszę św. A był to dzień powszedni. Pisarska pasja nie dziwiłaby może w przypadku lidera ruchu charyzmatycznego. Ale zaskakuje u poważnego publicysty z najwyższej amerykańskiej półki medialnej. O czym jest ta książka? O zdobywaniu świata dla Chrystusa. O nawróceniu „odczarowanego” i nierzadko wrogiego Kościołowi świata. Katolicyzm ewangeliczny, pisze autor, nie pragnie „żyć dobrze z kulturą”, ale pragnie nawracać. Jest w tym stwierdzeniu i odwaga, i rozmach, i optymizm, ale też solidny fundament, zbudowany na doskonałej znajomość historii Kościoła i świata, szczególnie dwóch ostatnich wieków.
Weigel nie ma wątpliwości, że bezpowrotnie skończył się czas Kościoła uformowanego przez Sobór Trydencki. Dodajmy dla jasności — Kościoła, który od XVI wieku znakomicie przysłużył się ludzkości, wydał setki świętych, zewangelizował pół świata. Czas tego Kościoła się skończył, bo nie jest on już w stanie przekazywać żywej wiary kolejnym pokoleniom. Wystarczy popatrzeć na sytuację Kościoła w Irlandii, Hiszpanii, Portugalii, Bawarii, Niderlandach czy kanadyjskim Quebecu, jeszcze parę dekad temu przesiąkniętych kulturą katolicką. Sam Weigel, mający obecnie 63 lata, urodził się i dzieciństwo spędził w Baltimore, kolebce amerykańskiego katolicyzmu. Jak mówił, po katolickiej atmosferze tego miasta sprzed kilkudziesięciu lat dzisiaj nie zostało już nic. W Polsce symptomem tego zjawiska są chociażby pełne parkingi przed supermarketami w niedziele czy też sąsiad koszący trawę w ogródku w Boże Ciało.
Co takiego stało się z ludźmi, że Kościół w świecie zachodnim dostaje tak tęgie lanie? Że nie jest w stanie przekazać wiary kolejnemu pokoleniu? Istotą tej zmiany nie jest bezprecedensowy w historii świata wzrost bogactwa społeczeństw zachodnich. Nie jest nią też przyprawiający o zawrót głowy rozwój techniki i nauki — w małym telefonie każdy może mieć w sekundzie łączność z całym światem. Istotą tej zmiany jest ugruntowane przekonanie, że „Bóg Biblii jest wrogiem ludzkiej wolności, ludzkiej dojrzałości i postępu nauk przyrodniczych”. Innymi słowy, bardzo wielu ludzi, łącznie z różnego rodzaju elitami, żyje w przekonaniu, że Bóg Biblii szkodzi światu i ludziom. A skoro tak, to należy trzymać się od Niego z daleka. Albo przynajmniej należy zepchnąć Go na margines, albo „zamilczeć na śmierć”, albo w skrajnych przypadkach pogonić Jego wyznawców, a stąd już krok do prześladowań. Głosić w dzisiejszym świecie stwierdzenia zawarte w Credo jako prawdziwe to w najlepszym razie ryzykować wyjście na durnia — konkluduje autor.
Sytuacja jest szczególna, ale nie beznadziejna. Weigel z pasją pokazuje, co musi zrobić nasz Kościół, aby w niedziele opustoszały parkingi przy centrach rozrywki, a zapełniły się te przykościelne. O tym jest ta książka. Szczegóły w GN 47/2014 na ss. 18—21.
opr. mg/mg