Wyżej i dalej

Zawsze w okolicach uroczystości Wszystkich Świętych przychodzi mi do głowy, jak wielkie szczęście mnie spotkało, że od niemowlęctwa jestem chrześcijaninem.

Zawsze w okolicach uroczystości Wszystkich Świętych przychodzi mi do głowy, jak wielkie szczęście mnie spotkało, że od niemowlęctwa jestem chrześcijaninem.

Wdzięczny jestem Panu Bogu za wiele rzeczy – za kapłaństwo, przyjmowanie Komunii Świętej, posługę w Kościele. Ale chrzest w tym okresie doceniam szczególnie i cieszę się z niego. Czy to efekt wspomnienia tajemnicy świętych obcowania, czy raczej zwrócenie samemu sobie uwagi na chrześcijańską nadzieję? To dzięki niej przecież żyjemy z głowami zwróconymi wyżej niż powierzchnia ziemi i wzrokiem skierowanym dalej niż horyzont. Święci to ludzie, którzy tu, na ziemi, kierowali te głowy jeszcze wyżej, a wzrok jeszcze dalej – tak to widzę. Byli po prostu ludźmi nadziei. Mocno zaakcentował to papież Benedykt XVI, który w jednym z pierwszych numerów swojej encykliki „Spe salvi” napisał, że kto ma nadzieję, żyje inaczej, ponieważ zostało mu dane nowe życie. To dlatego tak bardzo myślę w tym okresie o tym nowym życiu, w które człowieka wprowadza chrzest. Ale pozostając przy Benedykcie – we wspomnianej encyklice odniósł się on do ludzkiej potrzeby nadziei. Napisał tak: „Potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć” („Spe salvi” 31).

Święci to tacy ludzie, którzy niewystarczające nadzieje porzucili na rzecz tej jednej jedynej. To dlatego zwracamy się do nich w potrzebie – proste, prawda? W bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego” piszemy o „specjalizacjach” (jak żartobliwie nazwał to Franciszek Kucharczak) świętych, które skądinąd są tak powszechnie znane, że nieraz odruchowo się do nich odnosimy. Sam niejedną sumę wrzucałem Antoniemu na biednych, kiedy zgubione klucze (dokumenty, książki, ba – okulary nawet!) nagle się odnajdywały, choć nie miały prawa się znaleźć. I pewnie niejeden z Was, drodzy Czytelnicy, zna ten odruch – „Święty Antoni, pomocy!”. A jest tych specjalizacji o wiele, wiele więcej i moim zdaniem nie ma w tym nic wstydliwego czy (tym bardziej) magicznego, pogańskiego, głupiego. Czemu tak sądzę? Znów odniosę się do Benedykta, który napisał, że w ciągu wieków chrześcijaństwo żywiło fundamentalne przekonanie, iż miłość może dotrzeć aż na tamten świat oraz że jest możliwe wzajemne obdarowanie, w którym jesteśmy połączeni więzami uczucia poza granice śmierci. Podzielam to przekonanie. I – używając słów Franciszka Kucharczaka – podkreślę, że istota kultu świętych polega nie na tym, jakoby byli oni małymi bogami i dlatego się do nich modlimy, ale na tym, że są oni naszymi braćmi i siostrami, którzy wstawiają się za nami do Boga. Miłość, która sięga ponad życie i śmierć – jest się z czego cieszyć. To dlatego cieszę się, że przez chrzest stałem się jednym z nich. Tych, którzy głowy podnoszą wyżej, a wzrokiem sięgają dalej niż tylko do tego, co widać na horyzoncie.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama