Dawno, dawno temu, żeby podkreślić, iż mówi się prawdę, używało się słów: „Jak babcię kocham!”. Słownik synonimów zestawia je z wyrażeniem: „Jak Boga kocham”, co miałoby oznaczać, że miłość do Boga jest tak samo oczywista jak to, że wnuk kocha swoją babcię.
Dawno, dawno temu, żeby podkreślić, iż mówi się prawdę, używało się słów: „Jak babcię kocham!”. Słownik synonimów zestawia je z wyrażeniem: „Jak Boga kocham”, co miałoby oznaczać, że miłość do Boga jest tak samo oczywista jak to, że wnuk kocha swoją babcię. Że babci nie kochać się nie da.
Kochamy babcię, bo nas rozpieszcza bądź rozpieszczała. Doświadczona w wychowywaniu naszych rodziców, nie popełniała tych samych błędów w stosunku do wnuków. Co więcej: nawet oni, nasi rodzice, „muszą” jej słuchać. Kompendium najlepszych cech, absolutna pierwsza liga, jak babcię kocham!
W tej pierwszej lidze gra św. Anna, której wstawiennictwa przyzywał Kościół bardzo wcześnie. I chociaż o jej życiu oraz historii z poczęciem Córki, trudnym, aczkolwiek wyjątkowym, nie dowiadujemy się z kart natchnionych Pism, lecz jedynie z apokryfów, obdarzamy ją jako katolicy miłością równie bezwarunkową, jaką mały wnuk darzy swoją ukochaną babcię. „Nie wierzą świętej Annie wszyscy ważni święci/ że znała Matkę Bożą w sukience do kolan/ z dowcipnym warkoczykiem i wesołą grzywką/ w sandałach z rzemykami co były niepewne/ czy może się poplątać to co nieśmiertelne”– napisał o niej ks. Jan Twardowski.
Jest w tym zabawnym wyobrażeniu Maryi oraz Jej matki pewna doza metafizyki. To, co nieśmiertelne, też może się poplątać. I plącze się, plącze, z czasem coraz bardziej. Jak historia sanktuarium, które prezentujemy w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego” w ramach wakacyjnego cyklu „Nie ma jak u Mamy”. Choć patronuje mu właśnie św. Anna, Gospodynią jest tu jej Córka, Matka Boża Kodeńska, zwana też Gregoriańską (od świętego papieża Grzegorza). Historia tego sanktuarium jest pięknym przykładem takiego właśnie poplątania tego, co nieśmiertelne, a co rozplątać może jedynie wiara w miłość. To tym bardziej znamienne, że dokonywało się na podlaskiej ziemi. Dzisiaj coraz bardziej popularnej. Barwnej, na swój sposób przaśnej, łagodnej, sielskiej, choć nakarmionej przecież obficie ludzką krwią.
Wracając do świętej babki Chrystusa, „najważniejszej babci” – jak ją nazwaliśmy na okładce – z pism apokryficznych wynika, że nie doczekała narodzin Wnuka – Mesjasza. To skądinąd oczywiste, bo jej Córka była owocem długoletnich modlitw zanoszonych do Pana. A imię jej przecież oznacza „łaska”. I nie jest chyba przypadkiem, że tam, gdzie Anna patronuje, dokonują się rzeczy niezwykłe, często bolesne, ale uwieńczone radością. Nie tylko w Kodniu tak było, ale i na najbardziej chyba znanej Ślązakom Górze Świętej Anny. Stała się ona areną krwawych walk pomiędzy polskimi oddziałami a Niemcami w trakcie trzeciego powstania śląskiego. Bitwę wygrali Niemcy. Ale ta przegrana była początkiem nowego rozdania. I ostatecznego zwycięstwa. Nie chcę porządku miłości mieszać z porządkiem polityki, ale obecność św. Anny w miejscach o dramatycznej historii i owoce, które przynosi poświęcenie, każą mi wysnuć taką zwykłą, pospolitą wręcz refleksję. Babcie mogą nas wiele nauczyć, chociaż wchodząc w dorosłość, większość z nas o nich zapomina. Szkoda.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac