Ktoś lubi zapach świeżego druku – książki albo gazety? To poczucie radości z nowej książki? Młodsi tego pewnie nie pamiętają, ale do tego, co wydrukowane, generalnie zawsze podchodzono z szacunkiem.
Ktoś lubi zapach świeżego druku – książki albo gazety? To poczucie radości z nowej książki? Młodsi tego pewnie nie pamiętają, ale do tego, co wydrukowane, generalnie zawsze podchodzono z szacunkiem.
Ktoś lubi zapach świeżego druku – książki albo gazety? Nie wiem, czy to dobre miejsce na tego typu wyznania, ale przyznam się, że lubię... wąchać książki. Takie świeże, jeszcze przez nikogo nie otwarte. Zapach gazet też lubiłem wdychać, ale wiadomo... to jeszcze mniej bezpieczne, a w dobie koronawirusa lepiej o tym nawet nie myśleć. Nie wiem, z czym to jest związane, pewnie jakieś mechanizmy wspomnieniowe się uruchamiają... Może z dzieciństwa – to poczucie radości z nowej książki? Może ten stary odruch szacunku wobec tego, co wydrukowane? Tak, młodsi tego pewnie nie pamiętają, ale do tego, co wydrukowane, generalnie zawsze podchodzono z szacunkiem. No, może poza okresami totalitaryzmów. Nasz redakcyjny kolega Andrzej Grajewski przypomniał mi przy jakiejś okazji, że w okresie, gdy w Związku Radzieckim wydawano „Prawdę” i „Izwiestija” („Wiadomości”), krążyło powiedzenie, że w „Prawdzie” nie ma wiadomości, a w „Wiadomościach” nie ma prawdy. Sam niewiele z tego czasu pamiętam, poza tym, że z równym zapałem wąchałem różne gazety, bez zastanawiania się nad tym, co zawierają. Byłem jednakowoż wówczas dzieckiem i teraz, jako dorosły, wiem już, że nie wszystko, co pisane, pięknie pachnie, a raczej wiele z tego, co ludzie piszą, po prostu śmierdzi. Kłamstwem, siarką, jakkolwiek by to interpretować.
Szkoda, że dzisiaj i kłamstwa mnożą się wokół nas również za pośrednictwem tego, co nazywamy mediami (czy słusznie, warto zapoznać się z opinią na ten temat Piotra Legutki – „Powrót Wielkiego Brata”, ss. 18–21, w tym: mediami społecznościowymi. I tego, że kłamstwo zawsze brzydko pachnie, nawet jeśli na początku pachnie sukcesem (na przykład finansowym).
Wspomnienie św. Franciszka Salezego, patrona mediów, to dobra okazja, by przyjrzeć się wiarygodności informacji, z którymi stykamy się na co dzień. Nie wchodzę nawet w tematykę tabloidów i ich plotkarskiego charakteru, plotka wszak – jak wiadomo i jak często podkreśla papież – to przekleństwo. Myślę raczej o milionach informacji, które pojawiają się w przestrzeni internetu, w tym wśród osób masowo korzystających z portali społecznościowych. Ich potęgę mogliśmy niedawno zaobserwować, gdy zablokowano konto Donalda Trumpa. Odbiorcy, którzy stają się również twórcami i nadawcami informacji, pozostając przy tym często anonimowi, bądź udając kogoś zupełnie innego, są w stanie mocno zakręcić rzeczywistością, realnie ją kreować, stawać się niebezpieczni. W tym cyfrowym oceanie można się natknąć na naprawdę spore mielizny.
Dlaczego św. Franciszek Salezy stał się patronem mediów? Bo na kartkach spisywał i oddawał do przepisania prawdy, do których chciał przekonać ludzi. Bronił katolicyzmu i jego nauki. Czy te jego kartki dzisiaj by się sprawdziły? Nie wiem. Wiem natomiast, że papier jest cierpliwy. W przeciwieństwie do wirtualnych ścian, na których informacje równie szybko się pojawiają, co z nich potem znikają. Tym bardziej wszystkim Czytelnikom drukowanego „Gościa Niedzielnego” serdeczne dzięki za wierność: od siebie i od całej redakcji.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac