Odpowiedzialność… Między poczuciem bezpieczeństwa a ponoszeniem konsekwencji za swoje czyny istnieje ścisła korelacja.
Wielki Post minął błyskawicznie, prawie zupełnie zdominowany przez tematykę wojny za naszą wschodnią granicą. Niejednemu z nas dał zatem do myślenia niestabilnością naszego poczucia bezpieczeństwa opartego na ufności w ludzkie kontrakty. O przyzwoitości wszak w tym kontekście prawie się nie mówi, wciąż tylko polityka – kto komu i „za co” może zaufać. Żadna to nowość, wojny zawsze rządziły się takimi prawami, w jakimś diabolicznym założeniu, że człowiek jako jednostka jest tu najmniej ważny. O tak, bezpieczni nie możemy czuć się nigdy, aczkolwiek poczucie bezpieczeństwa jest jedną z podstawowych ludzkich potrzeb.
Nie spędza mi snu z powiek wspomnienie ostatniej gali oscarowej, na której jeden aktor spoliczkował drugiego aktora, który odniósł się niewybrednie do jego żony, ani pytanie, czy całość tego przedstawienia została starannie wyreżyserowana. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni – jako że wrażliwość na walor artystyczny dzieła zeszła w XXI wieku na dwudziesty pierwszy plan, plasując się za skandalem, zniesławieniem i wieloma innymi. Tak samo jak nie spędza mi snu z powiek pytanie, czy w tłumie wołających „hosanna!” podczas wjazdu Jezusa do Jerozolimy byli i tacy, którzy pięć dni później krzyczeli „ukrzyżuj!” oraz „krew jego na nas i na syny nasze”. Podpalony tłum wykrzyczy wszystko, co chce podpalacz – ta zasada jest stara jak świat. Raczej zastanawiam się nad tym, czy domagając się śmierci dla Jezusa i biorąc na siebie odpowiedzialność za Jego krew (na przyszłe pokolenia również), ci, którzy krzyczeli, czuli się na tyle bezpiecznie, by się nie bać, że ta odpowiedzialność faktycznie ich dosięgnie. Poczucie bezpieczeństwa jest jedną z podstawowych ludzkich potrzeb, powtórzę, nie warto zatem ot tak, z biegu, ratując Barabasza, narażać własnych dzieci.
Odpowiedzialność… Między poczuciem bezpieczeństwa a ponoszeniem konsekwencji za swoje czyny istnieje ścisła korelacja. Ten, kto ryzykuje, musi wiedzieć, co go spotka, jeśli ryzyko okaże się zbyt wysokie. Odnoszę wrażenie, że zakręcony w swoim ekonomicznym szale świat konsumpcjonistów, którymi jesteśmy, zamienia nas w ryzykantów, i to głupich ryzykantów. Zapominających o tym, co jeszcze niedawno świadczyło dobrze o człowieku – o przyzwoitości.