Co krzyż powinien?

Dlaczego krzyż nie mógłby postać jeszcze kilka miesięcy przed siedzibą prezydenta?

"Idziemy" nr 31/2010

Dariusz Kowalczyk SJ

Co krzyż powinien?

W ostatnim czasie można było usłyszeć od wielu osób, że „krzyż nie powinien dzielić”. Cóż właściwie znaczy „nie powinien”, skoro znak Jezusa Chrystusa dzieli ludzi i to od samego początku? Dwa tysiące lat temu Paweł Apostoł napisał do Koryntian: „my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor 1,23). Jezus objawiał sprawiedliwość i miłość Boga Ojca, a przecież przez wielu został znienawidzony (za co?) i ostatecznie skazany na śmierć jako złoczyńca zagrażający ładowi publicznemu. To, że krzyż dzieli, jest oczywistym faktem, a ocena tego faktu zależy od wielu okoliczności.

Krzyż nie przestaje budzić sprzeciwu. Jest symbolem miłości Boga do każdego człowieka, ale nie przestał być znakiem okrutnej śmierci, zakłamania, głupoty, nienawiści. Jezus przewidział tę sytuację: „Czy myślicie, że przychodzę po to, by ustanowić pokój na ziemi? O nie, mówię wam – raczej skłócenie. Od tego momentu, gdy będzie gdzie w domu pięcioro, to troje zacznie występować przeciwko dwojgu, a dwóch przeciwko trzem” (Łk 12,51). Jezus nie uprawiał „buonizmu”; nie musiał przypodobać się wszystkim: celnikom, faryzeuszom i prostym rybakom, aby zdobyć ponad 50 % głosów w jakichś wyborach. Chociaż wziął udział w swoistych wyborach jako kandydat do ułaskawienia – wybrano jednak Barabasza.

Czytelnika bardzo proszę, aby nie wyobrażał sobie, że oto Bronisława Komorowskiego nazwałem Barabaszem, a Jarosława Kaczyńskiego ubrałem w Chrystusowe szaty. Naprawdę, nie to miałem na myśli. Nie chodzi mi też o to, aby zachwycać się wiarą obrońców krzyża przed pałacem prezydenckim. Akurat konflikt wokół tego krzyża nie tyle jest ewangelicznym konfliktem o Ukrzyżowanego, zapowiadanym przez samego Jezusa, co raczej sporem o znaczenie katastrofy pod Smoleńskiem. Jedni chcieliby widzieć w niej męczeńską, świętą śmierć prezydenta, który opluwany przez ludzi złej woli oddał swe życie służąc ojczyźnie. Inni starają się ośmieszyć mit smoleńskiej tragedii, a zmarłego prezydenta przedstawiają jako alkoholika, który naciskał, by wylądować za wszelką cenę i dlatego „ma krew na rękach”.

W tej sytuacji dobrze się stało, że biskupi zachowali pewien dystans wobec sprawy krzyża przed prezydenckim pałacem. Niektóre media lansowały tezę, że Kościół robi unik, a powinien się zaangażować. A niby dlaczego, skoro krzyż postawili harcerze, a piwa nawarzył prezydent elekt, który sprowokowany przez „Gazetę Wyborczą” już 2 dni po wyborach uznał za stosowne zapowiedzieć, że krzyż powinien być przeniesiony? Zasmucił mnie ten pośpiech, tym bardziej, że obecny rząd nie chciał dołączyć się do grupy 10 państw europejskich, które wsparły Włochy w sporze z Trybunałem w Strasburgu o krzyż w szkole. Z drugiej strony raziła mnie retoryka niektórych obrońców „smoleńskiego” krzyża, w tym polityków, którzy uderzyli w najwyższe tony przekonując, że kto jest za jego przeniesieniem, ten nie zasługuje na miano katolika. Że też niektórzy zawsze muszą przedobrzyć!

Dlaczego krzyż nie mógłby postać jeszcze kilka miesięcy przed siedzibą prezydenta? W tym czasie można by uzgodnić projekt i wykonać tablicę upamiętniającą śmierć prezydenta z małżonką i pozostałych członków delegacji udającej się do Katynia. Po zamontowaniu tablicy lub pomnika drewniany krzyż zostałby przeniesiony w ustalone wspólnie miejsce. Skoro jednak harcerze i kancelaria prezydenta w obecności przedstawicieli Kościoła ustalili, że krzyż zostanie w najbliższych dniach przeniesiony do kościoła św. Anny, to należy się tego trzymać. Oby uroczystość przeniesienia krzyża odbyła się w atmosferze modlitwy i adekwatnej refleksji. A że jeszcze niejeden krzyż będzie powodem podziałów, to pewne. Powinien? Nie powinien? To zależy…

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama