Widziałem go po raz pierwszy jako licealista na bierzmowaniu, w 1967 r., kiedy został kardynałem
"Idziemy" nr 4/2011
Z kard. Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, rozmawia ks. Henryk Zieliński
Czy przebywając z Janem Pawłem II miał Ksiądz Kardynał jakieś przesłanki, że ma do czynienia ze świętym?
Widziałem go po raz pierwszy jako licealista na bierzmowaniu, w 1967 r., kiedy został kardynałem. Potem w Krakowie spotykałem go jako kleryk i młody ksiądz. Było w nim coś takiego, co odbierałem z jednej strony jako bliskość, a z drugiej strony majestat, który od niego bił. Ale on natychmiast skracał dystans. Kiedy służyłem mu do Mszy Świętej, zwłaszcza na Wawelu, widziałem w nim ogromne skupienie i przeżycie bliskości Pana Boga, zwłaszcza po Komunii Świętej. To były oznaki jego zjednoczenia z Panem Bogiem, czyli po prostu świętości. Potem, gdy zostałem księdzem, jeszcze pięć lat był moim ordynariuszem. Ilekroć z nim rozmawiałem, gdy mnie posyłał na studia czy potem, kiedy przyjeżdżał do Lublina, widać było, że to jest człowiek, który obcuje z Tajemnicą. To się wyczuwało.
Potem, kiedy został papieżem, od samego początku jego pontyfikatu nie miałem wątpliwości, że jest to człowiek święty. Odczuwałem to podczas papieskich pielgrzymek, gdy jako biskup miałem okazję bywać blisko niego, czy w Rzymie. Kiedy jako biskup koszaliński miałem okazję przez trzy dni przychodzić i modlić się przy otwartej trumnie Jana Pawła II, nigdy mi nie przyszło na myśl, aby się modlić za niego. Zawsze się modliłem przez jego wstawiennictwo.
Mistycy czasem nie stąpają twardo po ziemi. Jak to było z Janem Pawłem II?
Potrafił w doskonały sposób łączyć mistykę z realizmem życia. Normalny ksiądz, biskup, papież, który twardo chodził po ziemi. Kiedy było się na Mszy Świętej u niego w kaplicy, po Komunii jakby był w innym świecie. A równocześnie był to człowiek realnych kontaktów ze współpracownikami i ze wszystkimi sprawami tego świata.
Obawiam się tylko, żebyśmy po beatyfikacji nie wynieśli go na taki piedestał, że będzie trudny do naśladowania. Bo on jest do naśladowania właśnie w tej zwyczajnej, normalnej świętości: że jest zjednoczony z Bogiem, że jest szaleńcem modlitwy głęboko kontemplacyjnej i modlitwy w ciszy, czego mu zawsze zazdrościłem, a równocześnie zwykłej modlitwy wyniesionej z domu rodzinnego. Będąc sam w kaplicy śpiewał pieśni, których go nauczyła matka czy Wadowicka parafia. Wręcz wołał do Pana Boga słowami własnej modlitwy. W Zakopanem w 1997 r., kiedy pod Krokwią odprawiał Mszę Świętą w uroczystość Serca Jezusowego, kazał sobie przynieść modlitewnik z Litanią do Serca Jezusowego i klęcznik. I jak w nabożeństwie parafialnym odmawiał z niezwykła wiarą litanię.
Czegoś jeszcze zazdrości Ksiądz Kardynał Janowi Pawłowi II?
To nie jest zwykła zazdrość. Mówię o takiej zazdrości, że chciałbym chociaż w 10 proc. być takim jak On. Takich rzeczy, gdybym chciał wymieniać, byłoby wiele. Dlatego że był to gigant ducha, zjednoczenia z Bogiem, i gigant intelektu. A to, co najbardziej mi imponowało, to Jego „Totus Tuus”, czyli „Cały Twój” – dla Chrystusa, dla Maryi i dla Kościoła. Ja to nazywam życiem oddanym Chrystusowi, Kościołowi i Matce Bożej, bez etatyzowania: że dotąd jest moja służba, a odtąd moja prywatność. On tego nie miał. Nawet całkiem prywatnie, przy stole, widać było, że jest cały Chrystusowy.
Czekaliśmy na tę beatyfikację, a jednak dla wielu było zaskoczeniem, że to już. Dla Księdza Kardynała również?
Przez te pięć lat nigdy się nie wypowiedziałem na temat terminu beatyfikacji. Mówiłem: zostawmy to papieżowi, Kościołowi i Duchowi Świętemu. Ale jeśli papież zgodził się na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, to spodziewałem się, że i wyniesienie na ołtarze nastąpi szybko. Miałem moralną pewność, że będzie to w roku 2011. A jeśli chodzi o konkretny termin, to wiem, jak wielką radością dla Jana Pawła II była Niedziela Miłosierdzia, którą ustanowił. To, że umarł w przeddzień tej niedzieli, jakby nasuwało termin beatyfikacji.
Jak Ksiądz Kardynał chce przygotować wiernych na tę uroczystość?
Nam Polakom nie wolno zawłaszczyć tej beatyfikacji, bo byśmy umniejszyli znaczenie papieża. Musimy się cieszyć z całym Kościołem. Czasem słyszę głosy: czemu ta beatyfikacja nie w Polsce? Nie mogłaby być w Polsce, bo byśmy tego, który stał się Piotrem naszych czasów dla całego Kościoła i świata, sprowadzili do wymiaru tylko narodowego. Cieszmy się, że Polska wydała takiego papieża i że będzie on błogosławionym. Ale to nas zobowiązuje w szczególny sposób do przygotowania się do tego faktu – nie tylko przez cztery miesiące. Pytajmy od razu: co będzie po 1 maja? Jak będziemy tego nowego błogosławionego wprowadzać w nasze życie?
Aby go naśladować, przede wszystkim trzeba go znać. Od czego zacząć? Nade wszystko zachęcam do sięgnięcia do papieskich encyklik, począwszy od Redemptor hominis poprzez Dives in misericordia, Evangelium vitae i Laborem exercens aż po Fides et ratio. Są to wyjątkowe teksty. Dlatego powinniśmy znać jego encykliki i przynajmniej niektóre adhortacje. A wśród adhortacji jako jedną z najważniejszych tę, w której pisze o tym, co mu szczególnie leżało na sercu, czyli Familiaris consortio. Dzisiaj bowiem rodzina stoi przed poważnymi wyzwaniami, które Jan Paweł II już przed 20 laty trafnie zdiagnozował.
opr. aś/aś