Jeśli we Włoszech ktoś publicznie drwi z instytucji Kościoła i wiary katolickiej, to są to prawie zawsze środowiska aktywistów homoseksualnych
"Idziemy" nr 35/2011
Jeśli we Włoszech ktoś publicznie drwi z instytucji Kościoła i wiary katolickiej, to są to prawie zawsze środowiska aktywistów homoseksualnych. Przy okazji swoich parad niektórzy z nich przebierają się za księży, biskupów, siostry zakonne, przy czym wypinają lubieżnie różne części ciała. Z hasłami, że Benedykt XVI to nazista, a Watykan to Guantanamo (więzienie, w którym Amerykanie trzymali terrorystów), próbują wejść na Plac św. Piotra. Ot! taki gejowsko-lesbijski folklor w żenującym guście. Czasem homoseksualiści są bardziej agresywni, jak niedawno w Mediolanie, gdzie wtargnęli do jednego z kościołów podczas Mszy Świętej koncelebrowanej przez biskupa pomocniczego i miejscowego proboszcza. Powrzeszczeli: „Zamknąć kościoły!”, „Precz z klerem!”, a przede wszystkim „Proboszczu, lecz się sam!”. Chodziło o to, że wcześniej na jakimś spotkaniu ów proboszcz śmiał stwierdzić, że homoseksualizm jest chorobą…
W Polsce przez media przewinęła się ostatnio informacja o wyczynach niejakiego Pawła Hajncla, który przebrał się za motyla (obcisłe kalesony, druciki na głowie, skrzydła itp.) i biegał, czy raczej pląsał, wzdłuż procesji Bożego Ciała w Łodzi, robiąc różne „motyle” figury. Choć motyle bywają w kolorach tęczy, to Hajncel nie zamierzał zwrócić uwagi na swoją opcję seksualną, o której zresztą nic mi nie wiadomo, ale ponoć chciał zaprotestować, bo wkurza go wszechobecność Kościoła. Zdaniem pana Pawła przestrzeń publiczna została zaanektowana przez księży, a on zdecydował się pokazać, że może chodzić po ulicy w przebraniu motyla, tak jak wierni mogą urządzać uliczne procesje.
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa obrazy uczuć religijnych złożył do prokuratury proboszcz łódzkiej katedry, organizator procesji, na której Hajncel sobie pląsał. Prokuratura, jak przystało na standardy III RP, odmówiła wszczęcia postępowania, gdyż prokurator nie dopatrzył się w całym zajściu złośliwego przeszkadzania w obrzędzie religijnym. A pan „Motyl” zapewniał, że nikomu nie chciał przeszkadzać. Jeśli to prawda, że nie chciał, to by znaczyło, że między jego intencjami a podejmowanymi czynami istnieje niebezpieczny dla osobowości rozdźwięk. Bo tak na zdrowy rozum, to jeśli wierni w procesji adorują to, co dla nich najdroższe, czyli Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, a jakiś facet pląsa pomiędzy nimi przebrany za motyla, to chyba jednak w ten sposób zakłóca modlitewną uroczystość. A co do pana prokuratora, to jestem ciekaw, czy też by się niczego nie dopatrzył, gdyby jakiś facet przebrał się za owada i biegał podczas pogrzebu drogiej prokuratorowi osoby.
Swego czasu co roku uczestniczyłem 15 sierpnia w odpuście w sanktuarium w Świętej Lipce. Podczas procesji prawie zawsze dała się zauważyć jakaś osoba niezrównoważona psychicznie, która troszeczkę przebieg uroczystości zakłócała. Pamiętam na przykład pana, który starał się iść bardzo blisko biskupa i raz po raz głęboko zaglądał mu w oczy. Ale nikt nie robił z tego problemu. Wszak Kościół i liturgia są też dla takich osób, które w swym upośledzeniu szczerze chwalą Boga. Ale Paweł Hajncel chory psychicznie nie jest. A zatem miał złą wolę przeszkadzania modlącym się katolikom albo, kierowany swymi fobiami, zachował się po prostu głupio, co zdrowym psychicznie osobom też się zdarza.
W obronie happeningu „Motyla” stanęła oczywiście „Gazeta Wyborcza”. Nawiasem mówiąc, jeden z moich zacnych znajomych zauważył niedawno, że sposób w jaki „Wyborcza” pisze o Kościele, to już zupełne dno. Tym razem red. Paweł Smoleński stwierdził, że on nie miałby takiej odwagi, jaką wykazał się Hajncel, a potem oznajmił, iż „każdy polski obywatel ma prawo protestować i stawiać pytania”. No cóż! co do odwagi, to ekshibicjonista biegający po parku, też ma to coś, co Smoleński nazywa odwagą. Jeśli zaś chodzi o stawianie pytań, to pan redaktor kilku ważnych pytań chyba jeszcze sobie szczerze nie postawił.
opr. aś/aś