Piotrowe przypadki

Wbrew pozorom nie jest to powszechna postawa w Kościele...

"Idziemy" nr 45/2012

Ks. Henryk Zieliński

Piotrowe przypadki

Wiadomość o kraksie biskupa Piotra Jareckiego dotarła do mnie w ubiegły poniedziałek, gdy byłem w drodze na lotnisko. Korzystając z zaległego urlopu i z gościnności polskich elżbietanek w Ziemi Świętej, postanowiłem na rozpoczęcie Roku Wiary odbyć prywatną pielgrzymkę po śladach Chrystusa i Jego Apostołów. Nie pierwszy to mój kontakt z – jak rzekłby bł. Jan Paweł II – „geografią zbawienia”, ale pierwsza taka okazja, aby stanąć w miejscach, które nie są w programie zorganizowanych pielgrzymek.

Piszę zatem z Banias, u stóp Hermonu, znanej w czasach Chrystusa jako Cezarea Filipowa. Tutaj, u podnóża skały, na której Herod Filip zbudował monumentalne świątynie i pałace, dedykując je służalczo rzymskiemu Cezarowi, rozegrał się niezwykły dialog Chrystusa z Apostołami: „Za kogo uważają mnie ludzie?” i wreszcie: „A wy za kogo mnie uważacie?”. Po wyznaniu Szymona – syna Jony: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”, mając przed oczyma urwistą skałę, życiodajne źródła Jordanu i pyszne budowle, Chrystus zapowiedział mu przewodnictwo w Kościele. Nazwał go skałą (hebrajskie Kefa, greckie Petra), na której niejako w kontraście wobec światowych potęg, zostanie zbudowany Chrystusowy Kościół, którego nawet bramy piekielne nie przemogą.

Scena z udziałem dwunastu prostych ludzi i ich ubogiego Mistrza w tych warunkach przyrodniczych, architektonicznych, historycznych i politycznych, mogła się wydawać co najmniej groteskowa. Ale przecież taką nie była, chociaż samego Piotra ze względu na chwiejność charakteru, strachliwość i nadmierne uleganie emocjom trudno było po ludzku nazwać skałą. Samego Piotra nie. Ale tego, który potrafił stanąć przed Bogiem i ludźmi ze swoją słabością, zdradą i grzechem – już tak.

Chodząc po ruinach dawnej Cezarei, Kafarnaum i innych miejscowości związanych z Apostołem Piotrem, sporo rozmyślam także o innym Piotrze, dzisiaj biskupie pomocniczym warszawskim, którego pamiętam jeszcze jako starszego kolegę z seminarium. Trudno się od tych myśli uwolnić, bo wiadomości o polskim dostojniku kościelnym, który po alkoholu uderzył samochodem w latarnię, dotarły już i do Izraela. Oczywiście grzechu i zgorszenia nie da się usprawiedliwić i nawet nie próbuję tego robić. Ale prywatnie bardzo mi tego człowieka szkoda. Kilkakrotnie przyznawał mi półżartem, że chyba nie ma charyzmatu na biskupa pomocniczego. Bo to trudna funkcja: niby biskup, a mniej ma samodzielności niż proboszcz na wiejskiej parafii.

Paradoks biskupa Piotra polega na tym, że w archidiecezji warszawskiej był najbardziej lubianym hierarchą. I nie jestem pewien, czy nie miało to związku z również jego ujawniającą się słabością do alkoholu. Zawsze był wybitnie inteligentny, elokwentny i ambitny. A nowe doświadczenie, jakim było poczucie własnej słabości, uwrażliwiało go jakoś na innych, zmniejszało dystans.

Atutem biskupa Piotra, przy całym dramacie nałogu, jest odwaga nazwania rzeczy po imieniu. Krótkie męskie oświadczenie, bezzwłoczne oddanie się do decyzji Ojca Świętego, gotowość dobrowolnego poddania się karze i natychmiastowe podjęcie leczenia pokazują, że mamy do czynienia z człowiekiem, który ma właściwą świadomość grzechu i pokuty. Wbrew pozorom nie jest to powszechna postawa w Kościele. Przykładów szukania aliansów w „Gazecie Wyborczej”, zamiast zmierzenia się z prawdą przed Bogiem i ludźmi, mógłbym z ostatnich tylko lat podać kilka.

Modlę się za biskupa Piotra, aby ze swojego upadku wyszedł jak Piotr – Opoka. I aby po doświadczeniu przebaczenia od Boga i od ludzi, bardziej ukochał Chrystusa i stał się bliższy ludziom.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama