Jesteśmy zobowiązani do miłosierdzia nie tylko wobec ciała, ale i wobec duszy, choć chyba każdy rozumie, że łatwiej jest dać żebrakowi na ulicy pieniądze, niż choćby upomnieć chuligana niszczącego przystanek
"Idziemy" nr 15/2015
Z zarzutem braku miłosierdzia spotkałem się osobiście niedawno. Było to po tym, jak w ogłoszeniach parafialnych zachęcałem wiernych do przeczytania jednego z artykułów w tygodniku „Idziemy”. Tekst ten, podobnie jak apel Prezydium Episkopatu Polski omawiany w bieżącym numerze, wskazywał na to, co dla katolika jest nie do przyjęcia, a co jest manipulacją w rządowym projekcie ustawy o in vitro. Do zakrystii wpadła po tym mocno sfrustrowana dwudziestoparolatka, aby mnie zbesztać. – Nie przyszłam tu dyskutować, tylko chcę księdza z tym zostawić – rzuciła na odchodne, wylawszy przedtem kubeł inwektyw.
Nie chcę robić z siebie męczennika, bo mój przypadek nie jest bynajmniej odosobniony. Wskazuję raczej na zjawisko, które dotyka coraz szerszej grupy duchownych. Mieści się w nim również ciąganie po sądach abp. Józefa Michalika za jego wypowiedź w homilii, że dzieci z rodzin rozbitych i dysfunkcyjnych padają ofiarą molestowania i innych przestępczych zachowań statystycznie częściej niż te, które są wychowywane w zdrowych rodzinach i mają dobre relacje z ojcem i matką. Takie spostrzeżenie potwierdza wielu psychologów i socjologów, a pośrednio w jednym ze swoich reportaży o ofiarach molestowania potwierdziła nawet pewna wyjątkowo nieprzychylna abp. Michalikowi gazeta. Wszczęcia procesu karnego przeciwko niemu odmówiły już dwie instancje polskiego wymiaru sprawiedliwości. Mimo to skarżąca arcybiskupa feministka nie ustaje w nękaniu go kolejnymi pozwami.
Niebezpieczeństwo skazania abp. Michalika za jego homilię przy obecnym ustawodawstwie jest raczej niewielkie. Co innego, jeśli w Polsce zacznie obowiązywać paragraf o mowie nienawiści w wersji popieranej przez obecnego ministra sprawiedliwości. Teraz jednak pod adresem wszystkich biskupów i księży w Polsce płynie mocny sygnał, że jeśli nie chcą mieć kłopotów, to niech się nie wypowiadają na tematy społecznie drażliwe, których wrzaskliwe siły sobie nie życzą. Strach przed procesem ma działać jak knebel.
W tym samym kontekście trzeba odczytać ostatnie ataki na niektórych polskich biskupów za ich wielkanocne kazania, w których ostrzegali przed skutkami ustawowego pogwałcenia praw natury i praw dziecka do wzrastania w pełnej i trwałej rodzinie oraz przeciwstawiali się szydzeniu z rodziny. Spreparowany naprędce zarzut o mieszanie się do polityki przypomina swoim prymitywizmem działanie cepa. Ma wpłynąć na sposób wypełniania przez duchowieństwo obowiązku formowania sumień wiernych i na treść ich nauczania w zakresie katolickiej moralności.
Bardziej niepokoić musi pojawiająca się właśnie agresja ze strony samych wiernych, skierowana przeciwko duchownym głoszącym im obowiązujące zasady moralne. Przypadków takich odnotowaliśmy ostatnio kilka. Jak choćby ten, gdy ktoś żądał zawieszenia w czynnościach kapłańskich księdza, który nie rozgrzesza osób żyjących w konkubinatach. Zarzut: brak miłosierdzia! Także pod adresem naszego tygodnika zdarzają się żądania, abyśmy prawdy i manipulacji nie nazywali tak wprost i po imieniu, bo to jest brak chrześcijańskiego miłosierdzia.
Może więc przed nadchodzącym Rokiem Świętym Miłosierdzia Bożego warto przypomnieć także wiernym – nie wyłączając polityków i dziennikarzy – że jednym z najcięższych grzechów przeciwko miłosierdziu jest niemówienie człowiekowi prawdy. Bo czy da się pogodzić z miłosierdziem sytuacja, kiedy widzimy, jak ktoś idzie w złym kierunku i nie próbujemy mu tego powiedzieć? Oczywiście z miłością, choć czasem zdecydowanie. Łatwiej jest i wizerunkowo bardziej się opłaca „głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć, więźniów pocieszać, chorych nawiedzać i umarłych grzebać”. Ale nie wolno zapominać, że trzeba też „grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować oraz modlić się za żywych i umarłych”.
Jesteśmy zobowiązani do miłosierdzia nie tylko wobec ciała, ale i wobec duszy, choć chyba każdy rozumie, że łatwiej jest dać żebrakowi na ulicy pieniądze, niż choćby upomnieć chuligana niszczącego przystanek. Problem w tym, że często ów upominany czy pouczany wcale sobie tego nie życzy – w odróżnieniu od głodnego, który szczerze pragnie chleba czy nagiego, który chce się przyodziać. Ale jedno i drugie jest aktem miłosierdzia. Przynajmniej wewnątrz Kościoła nie wolno o tym zapominać.
opr. ac/ac