Nie wolno mi zawłaszczać Chrystusowego Kościoła. Bo ten jedyny prawdziwy Kościół nie należy do żadnego księdza, biskupa ani nawet papieża. Ale w określeniu „mój Kościół” niekoniecznie musi być coś złego.
Nie wolno mi zawłaszczać Chrystusowego Kościoła. Bo ten jedyny prawdziwy Kościół nie należy do żadnego księdza, biskupa ani nawet papieża. Nie jest też własnością organizacji kościelnych ani tym bardziej partii politycznych.
Co więcej, jak poucza Konstytucja dogmatyczna o Kościele Soboru Watykańskiego II, ów Chrystusowy Kościół trwa w Kościele katolickim, do którego i ja należę, lecz Kościół katolicki w całości go nie wyczerpuje. Nie można więc powiedzieć, że należy on tylko do katolików.
Ale w określeniu „mój Kościół” niekoniecznie musi być coś złego. Może to przecież wyrażać ni mniej, ni więcej, jak tylko moją szczególną identyfikację z Chrystusowym Kościołem, a w praktyce z jakimś konkretnym jego urzeczywistnieniem. Trochę na tej zasadzie, jak mówi się: „moja ojczyzna” czy „moja rodzina”. Oznacza to bardziej przynależność do jakiejś wspólnoty, niżeli jej posiadanie. Chodzi jednak o przynależność zaakceptowaną, której towarzyszą pozytywne emocje. Inaczej ludzie rzadko przyznają się do czegoś jako do swego. W uproszczeniu: „mój Kościół” to ten, który kocham i w którym czuję się kochany, choć drogi tej miłości nie muszą być usłane różami.
Kiedy ja mówię o „moim Prymasie”, mam na myśli tego, o którym napisano po jego śmierci, że „Takiego Ojca i Pasterza Bóg daje raz na tysiąc lat”. Dostrzegł mnie w ludzkiej ciżbie, gdy byłem w wieku przedszkolnym, pochylił się nade mną, wpiął mi w klapę medalik z Matką Bożą i już na zawsze został moim Prymasem. O abp. Henryku Hoserze SAC od siedmiu lat też mówię „mój biskup”. Bo mój biskup, kiedy ma mi coś ważnego do powiedzenia, to zaprasza na kawę i rozmawia, a nie straszy suspensą w mediach. Hierarchów, których nazywam „swoimi”, mam także poza diecezją, do której należę.
Kościół, z którym się identyfikuję, nie kłania się modnym ideologiom ani ugina wobec przemocy. Kiedy trzeba, umie powiedzieć non possumus i zapłacić za to każdą cenę. Nie kupczy prawdą i nie łasi się, żeby zasłużyć na pieszczotliwie nazywanie go „otwartym”. Nie jest przecież stodołą, która może być otwarta lub zamknięta. Jest Oblubienicą Chrystusa, która nie może być otwarta na wszystkie propozycje z zewnątrz, jeśli chce pozostać wierna. Mój Kościół to Kościół wierny: Bogu, prawdzie objawionej i swojemu powołaniu do świadczenia o niej w porę i nie w porę.
W moim Kościele jest miejsce dla wszystkich, którzy chcą się nawracać. Jak żartował o. Dariusz Kowalczyk SJ na Dziedzińcu Dialogu, w Kościele tym są tak różne postaci, jak on sam i ks. Kazek Sowa. Kto chce, może sobie uczestniczyć w warszawskim Dziedzińcu Dialogu, który jest współczesną wersją agory. A kto chce lepiej poznać nauczanie Kościoła, może się pofatygować np. do Krakowa na Dialogi u św. Anny. Dzięki temu bogactwu mój Kościół może trafiać do wszystkich: konserwatystów i liberałów, do zwolenników rządu i totalnej opozycji. Może – jeśli tylko w swoim konkretnym przejawie nie będzie jak sól, która utraciła smak…
Urzekające oblicze mojego Kościoła objawiło się 21 października w warszawskim Teatrze Kamienica, podczas gali Ubi Caritas. Było to oblicze Kościoła miłosiernego i ekumenicznego zarazem. Wspólnie z katolikami wyróżnionymi za działalność na rzecz potrzebujących świętowali także nasi bracia prawosławni i protestanci, bo w świadczeniu miłosierdzia już teraz najbliżej nam chyba do jedności wszystkich wyznawców Chrystusa. Mój Kościół w ramach samej tylko caritasowej akcji „Rodzina rodzinie” systematycznie wspiera w Syrii prawie 10 tys. rodzin, nie pytając, czy są one katolickie, prawosławne, protestanckie, czy muzułmańskie. Caritas mojego Kościoła jest największą i ciszącą się największym zaufaniem instytucją pomocową w Polsce.
Wiem, że mój Kościół nie jest jeszcze doskonały we wszystkich swoich przejawach. Ale do doskonałości zdąża, i to skutecznie, z Bożą pomocą. Świadectwem tego są zastępy świętych, których wspominamy szczególnie 1 listopada. Ich obecność potwierdza, że istnienie i działalność Kościoła ma cel i sens. W tym Kościele jest także miejsce dla grzeszników, zarówno tych pielgrzymujących jeszcze przez ziemię, jak i dla tych, którzy z powodu niedopełnienia zadośćuczynienia za swoje grzechy doświadczają czyśćca po śmierci. Modlimy się z nich szczególnie 2 listopada. Mój Kościół jest bowiem taką wspólnotą wiernych w Chrystusie, która przekracza doczesność.
"Idziemy" nr 44/2017
opr. ac/ac