Papież Benedykt XVI był w Polsce przyjmowany niezwykle dobrze i życzliwie, co było szczególnie dobrze widać w trakcie jego pielgrzymki do naszego kraju. Na takie przyjęcie nie mógł liczyć nawet w swojej ojczyźnie
Przygotowaniom do pierwszej i jedynej pielgrzymki Benedykta XVI do Polski w dniach 25–28 maja 2006 r. towarzyszyły obawy o to, jak przyjmą go wierni w ojczyźnie Jana Pawła II. Od śmierci „naszego papieża” upłynęło bowiem niewiele ponad rok. Pamięć o nim była wciąż żywa, czuliśmy jego obecność.
Przyjazd nowego papieża, w dodatku Niemca, miał być – w ocenie wielu polskich i zagranicznych publicystów – sprawdzianem naszego katolicyzmu, który często nawet w kręgach watykańskich uważany był za „narodowy”. Gdyby w spotkaniach z Benedyktem XVI uczestniczyło znacząco mniej ludzi niż w spotkaniach z Janem Pawłem II i gdyby towarzyszył im mniejszy entuzjazm, byłoby to wodą na młyn krytyków polskiej religijności. W tym kontekście od kilku dziennikarzy katolików wyszła inicjatywa działań medialnych pod hasłem „Nasz papież Benedykt XVI”. Jej celem było wzmocnienie w Polakach akceptacji i miłości do każdego papieża jako następcy św. Piotra, a nie tylko do tego, w którego żyłach płynęła polska krew. Efekt przerósł oczekiwania. Był zresztą sumą obopólnego zaangażowania: katolików w Polsce, ale i samego papieża. Potwierdził również, że z natury jesteśmy „papistami”. Polacy przyjęli Benedykta XVI jako najważniejszego współpracownika Jana Pawła II, z którego zdaniem papież Polak zawsze się liczył. Pamiętali poruszające sceny z pogrzebu papieża Wojtyły, któremu przewodniczył kard. Ratzinger, i mieli w sercach wygłoszone wówczas przez niego niezwykłe kazanie, zakończone wyznaniem: „Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, widzi nas i nam błogosławi. Tak, pobłogosław nas, Ojcze Święty”. Nawet kiedy sam został wybrany na stolicę Piotrową, nie przestał mówić o swoim poprzedniku: „nasz Papież” i „nasz umiłowany Ojciec Święty”. Podkreślał, że on sam jest tylko „skromnym pracownikiem winnicy Pańskiej”.
Zaskarbił sobie naszą sympatię przez podtrzymywanie tradycji pozdrowień dla pielgrzymów z Polski w czasie każdej audiencji środowej i niedzielnego „Anioła Pańskiego”. Ileż zabawnych anegdot w związku z „polszczyzną” Benedykta XVI powstało! Jedną z nich komentował w wywiadzie na naszych łamach abp Zygmunt Zimowski, należący do grona bliskich współpracowników kard. Ratzingera, a potem Benedykta XVI. Chodziło o pozdrowienie, które w ustach papieża brzmiało: „Nie będzie powalony Jesus Christus!”. Mówił abp Zimowski, że możemy to brać za zapewnienie, że przy Benedykcie XVI Pan Jezus na pewno nie będzie powalony. Zabawne lapsusy polonistyczne papieża z Niemiec i jego starania, żeby mimo wszystko wypowiadać się do nas w naszym języku, niezwykle ocieplały jego wizerunek wśród Polaków.
Przez parę tygodni przed przyjazdem papieża Ratzingera do Polski media przypominały jego liczne związki z naszym krajem. Sięgały one czasów Soboru Watykańskiego II, kiedy ks. prof. Ratzinger miał możliwość zetknięcia się z polskimi uczestnikami soboru, wśród nich z abp. Karolem Wojtyłą. Ponadprzeciętnym gestem ze strony ks. Ratzingera był jego podpis pod listem niemieckich katolików świeckich, będącym reakcją wobec rozczarowującej odpowiedzi niemieckiego episkopatu na list biskupów polskich z 18 listopada 1965 r. „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Przypominano przyjaźń kard. Ratzingera z abp. Alfonsem Nossolem, jego udział w pogrzebie Prymasa Tysiąclecia, w uroczystościach ku czci św. Stanisława w Krakowie, celebrach maryjnych na Śląsku i modlitwę przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie.
Najważniejsze jednak sprawy w relacjach Benedykta XVI z Polakami dokonały się podczas samej jego pielgrzymki do naszego kraju. Od pierwszych chwil podkreślał, że jest to podróż do ojczyzny umiłowanego Jana Pawła II. Był wręcz skrępowany entuzjastycznym przyjęciem, które zgotowali mu Polacy. Będąc wówczas w obsłudze prasowej pielgrzymki, widziałem, jak bardzo cierpi, że nie może zrozumieć wszystkiego, co mówią do niego ludzie, odpowiedzieć im, uścisnąć każdej wyciągniętej do niego ręki. Na takie przyjęcie nie mógł liczyć nawet w swojej ojczyźnie. Doskonale to już wiedział. Aż wreszcie na zakończenie kazania na krakowskich Błoniach, przed arcytrudną dla niego wizytą w KL Auschwitz, powiedział coś najbardziej chwytającego za serce: „Kraków Karola Wojtyły i Kraków Jana Pawła II jest również moim Krakowem”. Po tym, a jeszcze bardziej po niezwykłej beatyfikacji Jana Pawła II, nikogo w Polsce nie trzeba już przekonywać, że papież Benedykt XVI był drugim „naszym” papieżem.