Rozpocząłem życie z Bogiem

Świadectwo nawrócenia

 

Rozpocząłem życie z Bogiem

Wypadek pozwolił mu zupełnie inaczej spojrzeć na swoje życie, wiarę, rodzinę. Jak sam przyznaje przeszedł prawdziwe nawrócenie i odnalazł Boga. Dopiero po wypadku Radosław Pazura zawarł sakrament małżeński z Dorotą Chotecką, doczekał się razem z nią córki Klary. — Nasz związek stał się pełniejszy i dojrzalszy. Traktuję to jako prawdziwy cud — podkreśla aktor.

Jakie jest Pana pierwsze skojarzenie ze słowem „rodzina”?

Radosław Pazura — Absolwent Wydziału Aktorskiego PWSFTViT w Łodzi. Jako aktor zadebiutował w serialu „Pogranicze w ogniu”. Zagrał w ponad 30 filmach. Do najbardziej znanych obrazów z jego udziałem należą: „Szwadron”, „Dama kameliowa”, „Nic śmiesznego”, „Nocne graffiti”, „Boża podszewka”, „Pokój 107”, „Moja Angelika”. Największą sławę przyniosły mu filmy: „Demony wojny wg Goi”, „Operacja Samum”, serial „Policjanci”, „Chłopaki nie płaczą”. Ostatnio widzieliśmy go w takich pozycjach, jak „Doręczyciel”, „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, „Ranczo Wilkowyje”, „Prawo miasta”, „Karol. Człowiek, który został papieżem”.
24 stycznia 2003 roku był ciężko ranny w wypadku samochodowym koło Ostródy, gdzie prowadzona przez aktora i piosenkarza Waldemara Goszcza Lancia, jadąca z nadmierną prędkością, zderzyła się z czerwonym Fordem Escortem, w wyniku czego kierowca Lanci zginął. Od tamtej pory Radosław Pazura wspiera regularnie akcje charytatywne dotyczące honorowego krwiodawstwa.

Moje pierwsze skojarzenie to oczywiście: Klara, Dorota i ja. A w szerszym pojęciu, wszyscy jesteśmy wielką wspólnotą, ludem Bożym. Wszyscy tworzymy jedną wielką rodzinę, która jest zwrócona ku Bogu.

Nic nie jest dane na zawsze. Uczucia, miłość, przyjaźń giną, gdy się nad nimi nie pracuje. Środowisko aktorskie raczej nie sprzyja trwałym związkom. Jaką ma Pan receptę na stworzenie dobrego domu?

Trudno mówić o receptach na cokolwiek. Trzeba najpierw zadać sobie pytanie: co to znaczy mieć dobry dom, co to właściwie jest? Dla mnie dobry dom, to dom przepełniony miłością. Zwłaszcza tą płynącą z góry. Szukanie tej miłości, pracowanie nad nią jest sensem naszego życia.

W 2003 roku doszło do wypadku samochodowego, w którym zginął Pański kolega, a Pan długo walczył o życie. To był początek dużych zmian... Jak po latach ocenia Pan to wydarzenie?

To rzeczywiście był punkt zwrotny w moim życiu, wtedy wszystko zaczęło się przemieniać. Jestem tym samym, a jednak innym człowiekiem. Otworzyłem się na Pana Boga, otrzymałem łaskę, która pozwoliła mi spojrzeć zupełnie inaczej na życie. W moim przypadku można mówić o prawdziwym nawróceniu. Stanąłem twarzą w twarz z całym swoim życiem i pojąłem, że brakowało w nim... miłości. Bożej miłości. Kiedy zrozumiałem, że mogło mnie nie być, że dzieliły mnie minuty od śmierci, poczułem, że to wszystko stało się w jakimś celu. Zostałem uratowany po to, bym przyjrzał się sobie, swojemu życiu i znalazł czas na to, by się zmienić. Żeby cokolwiek zmieniać w życiu, potrzebujemy czasu. Potrzebujemy go również po to, aby w ogóle potrzebę takiej zmiany zauważyć. Jest to proces, który wciąż trwa i będzie trwał. Zostałem dotknięty cierpieniem i to był „sposób” Boga, aby do mnie przemówić. Po tym zdarzeniu w moim życiu stało się wiele dobrych, właściwych i prawdziwych rzeczy. To było swoiste błogosławieństwo. Zawarłem sakramentalny związek małżeński, doczekaliśmy się z żoną córki. Coś, co wcześniej wydawało mi się ważne w kontekście wypadku nagle straciło sens. Przewartościowałem swoje życie. Można powiedzieć, że rozpocząłem je na nowo. Z Bogiem.

Dlaczego jedni po takim przeżyciu wiarę tracą, a inni odzyskują?

Nie wiem jak to się dzieje... To jest wielka tajemnica. Ja sam mogę mówić o wielkiej łasce, którą otrzymałem. To nie znaczy, że jest mi łatwo, czasem wręcz przeciwnie. Ale też nie chodzi o to, by było łatwo. Każdego dnia zmagam się z wątpliwościami. Zmagania te mają oparcie w wierze i miłości skierowanej ku Panu Bogu. Wierzę, że On mnie przemienia, wspiera swą łaską moje codzienne życie. Drogowskazem jest dla mnie Pismo Święte i życie naszego Mistrza Pana Jezusa. W pewnym momencie potrafiłem odczytać działanie Pana Boga i otworzyć się na Jego łaskę. Wierzę, że to wszystko było po to, by mnie zmienić, bym mógł spojrzeć bardzo głęboko w siebie. Po wypadku zaczęło dziać się wiele dobrych rzeczy. Nadal popełniam błędy, jednak teraz mają one zupełnie inny wymiar. Przede wszystkim mam świadomość ich popełniania i wiem, że mogę je naprawić.

Wspomniał Pan o Biblii. Czy czyta Pan Pismo Święte?

Tak. Pismo Święte jest kluczem, prowadzi nas, jest drogowskazem w życiu. Wspólna modlitwa, rozważania Pisma Świętego, celebrowanie uroczystości Roku Liturgicznego i świąt cementują rodzinę. Także uczestnictwo we Mszy Świętej, sakramentach świętych, dbanie o rozwój małżeństwa — to wszystko sprawia, że rozwija się duch mojej wiary. Daje mi to perspektywę innego, szerszego i głębszego spojrzenia na świat. Spojrzenia przepełnionego miłością. Cały czas jestem w trakcie budowania i rozwoju. Przecież miłość jest nieskończona. Trzeba jej ciągle szukać i o nią dbać. To wszystko jest przecież napisane w Biblii. Wydaje mi się, że wiem, co jest dobre, a co złe. Pozostaje starać się iść tą ścieżką.

Jacy są Pana ulubieni święci?

Trudno mówić o ulubionych. Przecież wszyscy święci są... święci (śmiech).

Bliski jest mi Ignacy Loyola. Był twardym facetem, żołnierzem, zawadiaką, który bardziej wykazywał się odwagą na polach bitew i szukał różnych uciech, niż zgłębiał tajniki życia wewnętrznego. Dopiero kartacz, który strzaskał mu nogę sprawił, że podczas rekonwalescencji zagłębił się w lekturze duchowej. Tak naprawdę uczynił to nie z powodu jakiegoś religijnego przebudzenia, ale z... nudów. Leżąc unieruchomiony w łóżku, całe dnie spędzał albo na lekturze żywotów świętych i na rozmyślaniach. Podobnie było w moim przypadku, w mojej historii. Dostrzegam tu pewną zbieżność...

Bliscy są mi również święty Franciszek i święta Klara. Połączyła ich bezgraniczna miłość do Boga, któremu — każde z osobna — złożyło w darze całe swoje życie, choć mogło być zupełnie inaczej. Obydwoje pochodzili z zamożnych rodzin, mogli założyć rodziny i żyć dostatnio. Święta Klara to patronka mediów elektronicznych, telewizji, a więc i moja... Często się do nich uciekam.

Chciałbym także wspomnieć o świętym Ojcu Pio. Zetknąłem się z tą postacią jak byłem małym dzieckiem. Święty ten wywarł na mnie niezwykłe wrażenie.

Szatan przez cały czas próbuje „przeciągnąć” nas na swoją stronę. Na szczęście są święci. A ja bardzo wierzę w świętych obcowanie.

W wielu wywiadach mówił Pan o swojej wdzięczności Janowi Pawłowi II za dar rodzicielstwa.

Długo trwało oczekiwanie, prawie trzy lata. Wierzę, że również Janowi Pawłowi II zawdzięczamy córkę.

Wierzymy, że raj istnieje. Jakie słowa chciałby Pan usłyszeć od Pana Boga na powitanie?

Moim marzeniem jest usłyszeć cokolwiek na powitanie (śmiech). Byłoby miło, gdyby Pan Bóg powiedział do mnie: nieźle przepracowałeś tą swoją drogę, ale mogłeś lepiej. Do tego muszę dążyć.

Jakie są Pana najbliższe zawodowe plany? Podobno podjął się Pan odegrania roli Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego?

To prawda. To są już bardzo konkretne plany. Zgodziłem się wziąć udział w fabularyzowanym dokumencie o tym niezwykłym człowieku. Czytałem dzienniki Jerzego Ciesielskiego. Swoją drogę do Boga pojmował on jako radość, a jednocześnie nieustanny, codzienny trud — modlitwy, rachunku sumienia i pracy nad sobą. Przykładał wielka wagę do tego, żeby być w swoim środowisku odważnym świadkiem Chrystusa. Był ojcem oddanym rodzinie, troszczył się o stronę materialną i duchową swoich bliskich. Dużo pracował, zawsze jednak dbał o to, by był czas dla żony i dzieci, by praca zawodowa i naukowa nie oddalała ich od siebie. Wiem też, że był przyjacielem Karola Wojtyły.

Gdyby nie był Pan aktorem, kim chciałby Pan zostać?

Ciesielski w swoich „Dziennikach” pisze, że nie jest ważne, co robimy, ale to, jak robimy. Tu nie chodzi o wspaniałe role. Chodzi o to, by być prawdziwym sobą, prawdziwym człowiekiem w wykonywaniu tego zawodu. Muszę uważać, bo ten zawód bywa niszczący. I muszę się modlić, żeby sytuacje, które na pozór przerastają, nie zostały wykorzystane przez szatana. Sam efekt nie jest tak istoty jak to, w jaki sposób podchodzę do uprawiania aktorstwa. Także w sytuacjach ekstremalnych. Mam też świadomość, że film, sztuka czy inne przedsięwzięcie uznane za wybitne dzieło — przeminą. A moje odniesienie do pracy, mój wysiłek, moje podejście — zostają w innych, w odbiorcach. Powiedziałbym nawet, że jest to przenoszone z pokolenia na pokolenie.

Na tym polega także wielkość świętych, o których rozmawialiśmy. To, co oni robili, jak żyli, było tak wielkie i pełne, że przetrwało setki lat. O Świętym Franciszku mówiono w czasach, kiedy żył, mówimy o nim współcześnie i sądzę, że za tysiąc lat także będzie się o nim pamiętać. Jego dzieło przetrwa. To wielka siła i potęga. Nie wiem, czy ktoś za tysiąc lat będzie pamiętał o dziełach filmowych, którymi obecnie się zachwycamy. Chciałbym, aby taki duch miłości mógł emanować z mojej pracy. Ale nie jest to prosty zawód. Jest wiele pułapek, dlatego trzeba bronić człowieka, jego godności, wiary, prawdy i miłości. Gdy kochasz Boga, to będziesz kochał bliźniego, a wtedy go nie skrzywdzisz. Nie zranisz, nie okradniesz, nie okłamiesz, nie zdradzisz. Bo kochasz.

Jest Pan twarzą medialną Fundacji „Krewniacy”. Jakby mógłby Pan zachęcić ludzi do tego, żeby oddawali krew?

Krwiodawstwo to dzielenie się z innymi. Oddanie krwi jest aktem miłosierdzia, bo możemy oddać część siebie po to, by pomóc komuś innemu. Krew to takie swoiste lekarstwo, którego nie można wyprodukować, można się nim tylko podzielić. Ta idea jest niesamowicie istotna. Przecież krew ratuje życie. Na własnej skórze doświadczyłem tego, że tak jest. Dzięki czyjejś krwi przeżyłem wypadek. Bardzo ważną rzeczą jest element miłości, żebyśmy wszyscy tak naprawdę oddawali tę krew z miłości. Ale opartej na Bożej miłości, która ma wielką moc i jest miłością potężną. Wówczas będzie to dar z nas samych, za który niczego nie będziemy oczekiwać. A wręcz przeciwnie, będziemy czuli radość i satysfakcję z tego, że możemy się podzielić częścią siebie. Przecież nigdy nie wiadomo, czy ktoś, kto dziś oddaje krew, jutro nie będzie jej potrzebował.

W jaki sposób oderwać się od pracy w czasach, kiedy w pogoni za pieniędzmi i karierą wielu ludzi utraciło umiejętność odpoczywania? Co robi Pan w wolnych chwilach? Jakie są Pana wakacyjne plany?

Żyjemy bardzo intensywnie. Ma to konsekwencje w wygospodarowaniu czasu dla rodziny, ale stawiam na jego jakość, a nie ilość. Dawniej, przed wypadkiem było mi bardzo trudno wykroić choćby tydzień czasu na wspólne wakacje. Ale to było takie oszukiwanie siebie. Nie można żyć samą pracą. Staram się więc znaleźć złoty środek i nie dać się zwariować. Praca nie ucierpi od odpoczynku. Wręcz przeciwnie — odpoczynek pomaga w tym, by praca była bardziej efektywna. Wyjeżdżamy zawsze we trójkę i są to dla nas piękne chwile.

Także modlitwa daje mi wielką siłę do tego, by nie poddać się szaleństwu pracy. Daje też podkład do tego, by umieć zachować człowieczeństwo. A jeśli mam jakieś moralne wątpliwości, staram się oddać je Bogu, aby mógł je mądrze rozsądzić.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama