Protesty przeciwko wyrokowi TK bardzo szybko przekierowane zostały przeciwko Kościołowi. Ich charakter wskazuje, że wyrok był tylko pretekstem do wznowienia lewicowych ataków na chrześcijaństwo
Sytuacja z końca października — protesty, które zaszokowały nie swoją skalą, ale niespotykaną wcześniej wulgarnością — była najtrudniejszym kryzysem, przynajmniej od trzech dekad, z którym musieli się zmierzyć biskupi w Polsce. Zareagowali z rozwagą, ale i odwagą.
O ile na samym początku, i to na bardzo krótko, negatywne emocje niezadowolonych z decyzji Trybunału Konstytucyjnego zostały skierowane przeciw samemu Trybunałowi, jego sędziom i politykom ugrupowania rządzącego, to bardzo szybko przekierowano je w stronę Kościoła katolickiego, choć prawo do życia dla osób niepełnosprawnych jest kwestią ludzką, a nie wyznaniową. W sensie formalnym Kościół — myślę o jego pasterzach — nie miał żadnego instrumentu i w żaden inny, nieformalny sposób nie próbował naciskać na TK. Biskupi nie sterowali również liczną ponadpartyjną grupą polityków, która złożyła wniosek o ocenę zgodności ustawy dopuszczającej aborcję z Konstytucją RP. Tym bardziej Kościół, w poszanowaniu zasady rozdziału polityki od religii, na żadnym etapie nie ingerował w proces prawny. Owszem, sprawa ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci była, jest i będzie mu bliska, bo wiąże się z wiernością fundamentalnemu prawu do życia. Protesty wymierzone w Kościół i tak więc nic nie dadzą, bo w tej sprawie kompromisu z Kościołem nie będzie, ale też Kościół — cokolwiek by się stało — nie będzie milczał. Było to widoczne w reakcjach pasterzy, które zazwyczaj rozpoczynały się od przypomnienia tej oczywistości. Takie i inne protesty nie zastraszą Kościoła i nie zmuszą go do rewizji poglądów czy milczącego przyzwolenia na zabijanie nienarodzonych. To przede wszystkim chcieli powiedzieć w łagodnych, trzeba przyznać, ale jasnych słowach biskupi.
Wiele na tych protestach wręcz szokowało. Wymienić należy zwłaszcza: werbalną wulgarność protestujących oraz idącą z nią w parze agresję niektórych uczestników; duży udział młodzieży, a nawet dzieci; zaangażowanie w nakręcanie emocji liberalnych mediów; działania w mediach społecznościowych; zakres manifestacji; i wreszcie — traktowane chyba jako urozmaicenie protestów — ataki na kościoły. Te ostatnie oraz udział dzieci szokowały szczególnie. Wielu oniemiało — przecież esbecja zatrzymywała się przed drzwiami kościołów, a demokratyczna opozycja wiedziała o prawie do azylu. Nawet ataku na kościół św. Marcina w Warszawie w 1983 r. dokonali funkcjonariusze w cywilu. Manipulowanie dziećmi zaś mogło rodzić analogię do żywych tarcz chroniących skrytych za nimi napastników. Takie mniej więcej było tło wydarzeń, które przejdą do podręczników historii, a na które reagowali biskupi.
Również zaskoczeni byli księża i cała wspólnota wierzących. Ton reakcji szybko nadał abp Stanisław Gądecki, przewodniczący KEP. Stanowisko przedstawił w niedzielę 25 października. W tym dniu, szczególnie w największych miastach, doszło do zakłócania nabożeństw oraz aktów wandalizmu, które dotykały świątyń. Były one, co szczególnie naganne, pochwalane przez organizatorów, co tylko dowodziło ich prawdziwych intencji.
Reakcja większości środowiska katolickiego była od początku do głębi chrześcijańska. Postawę utrwaliły słowa przewodniczącego episkopatu. Najwięcej miejsca we wspomnianym oświadczeniu zajęło podkreślenie stanowiska Kościoła w sprawie ochrony życia. Znalazło się też miejsce na potępienie zachowań części protestujących. „Wulgaryzmy, przemoc, obelżywe napisy i zakłócanie nabożeństw oraz profanacje, których dopuszczono się w ostatnich dniach — mimo iż mogą one pomóc niektórym osobom w rozładowaniu ich emocji — nie są właściwą metodą działania w demokratycznym państwie”. Pisząc o zakłócaniu nabożeństw, metropolita poznański określił je mocno jako „akt przemocy odbierający fundamentalne prawo do wyznawania swojej wiary”. To było najostrzejsze sformułowanie tego dokumentu, w którym nie zabrakło wezwania do dialogu i prośby do zasmuconych wiernych o modlitwę w intencji nawrócenia „tych, którzy stosują przemoc”.
Równolegle aktywny był prymas Polski abp Wojciech Polak. Tym, co wyróżniało jego zdanie, obok nawoływań do dialogu, było wskazywanie, że naród powinien być zjednoczony, by razem walczyć z zagrożeniem epidemiologicznym, bowiem protesty uliczne niweczyły w dużej mierze wyrzeczenia społeczeństwa izolującego się w celu wyhamowania transmisji groźnego wirusa. „Nie przekraczajmy granic, nie pogłębiajmy podziałów” — prosił metropolita gnieźnieński i podkreślił, że w trakcie walki na śmierć i życie z koronawirusem nie ma miejsca na eskalację konfliktu.
Nieco inaczej przedstawiało się dziewięciopunktowe stanowisko bp. Jacka Jezierskiego z Elbląga. Oczywiście, również wyraził on sprzeciw wobec agresji protestujących, podkreślił jednak, że „nasze społeczeństwo jest w stanie przyjąć każde urodzone dziecko i zaopiekować się nim. Jest to również zadanie dla Kościoła i prowadzonych przez niego dzieł opiekuńczych”. Hierarcha z Elbląga odważnie wyraził szacunek dla atakowanych bezpardonowo sędziów TK — jako tych, „którzy podjęli trud uczynienia prawa bardziej humanitarnym w trosce o bezbronnych”. Zauważył również, że niemałą część protestujących stanowi młodzież, a nawet dzieci, wykorzystywane w walce politycznej, bo dorośli organizatorzy protestów po kilku dniach rozszerzyli swoje postulaty, domagając się m.in. dymisji rządu, aborcji na życzenie i usunięcia religii ze szkół. W zmaganiu politycznym nie wolno posługiwać się dziećmi i nieletnimi. To krzywda im wyrządzana — podkreślił w ostatnim punkcie bp Jezierski.
„Dziękujmy Bogu za sędziów Trybunału Konstytucyjnego, za wnioskodawców pełniejszej ochrony życia nienarodzonych, za wszystkich obrońców życia, którzy wiele lat błagali o taką ochronę i którzy obecnie bronią życia nienarodzonych dzieci. Oni wszyscy potrzebują dziś naszego wsparcia” — apelował z kolei abp Andrzej Dzięga ze Szczecina. W swoim, jakże odmiennym stanowisku podziękował również świeckim obrońcom świątyń, „którzy na wiele sposobów, według swoich możliwości, starają się ochraniać świątynie, kapłanów i dzieła Boże”. „Niech Wam Bóg obficie błogosławi. Nie ustawajcie”— powiedział i poparł organizowanie w parafiach straży porządkowych dla ochrony ciągle zagrożonych miejsc kultu.
Można powiedzieć, że w sukurs polskim katolikom przyszedł też papież Franciszek. Przy okazji środowej audiencji generalnej (28 października), nawiązując bezpośrednio do napiętej sytuacji w kraju i nadal zdarzających się ataków na kościoły, a także fizycznego ataku na księży, powołał się na św. Jana Pawła II i z jednej strony prosił Boga, „aby obudził w sercach wszystkich szacunek dla życia, zwłaszcza najsłabszych i bezbronnych”, a z drugiej — przypomniał o ciążącym na wszystkich, szczególnie na katolickich obrońcach życia, obowiązku „troski, pomocy i ochrony, której potrzebują matki i rodziny przyjmujące i wychowujące chore dzieci”.
Od przytoczenia cytatu słów Franciszka swój komunikat zaczęła Rada Stała KEP, która w dniu audiencji — 28 października po raz pierwszy w historii zebrała się w trybie on-line. Ten dokument można traktować jako oficjalne stanowisko Kościoła w Polsce. Co było w nim nowego? Niewiele. Powtórzone zostało to, co znajdujemy we wcześniejszych oświadczeniach — biskupi pochwalili obronę kościołów, ale jakby w kontrze do nawoływań polityków, próbując bronić się przed instrumentalizacją Kościoła, co zawsze grozi sytuacji gorącego sporu, powiedzieli, że najlepiej zadba o to wspólnota wierzących, choć podziękowali również służbom porządkowym. W komunikacie KEP znalazły się też apel o przestrzeganie zasad sanitarnych w dobie pandemii COVID-19 i uwaga o krytycznej sytuacji w przeciążonej służbie zdrowia. To jasna aluzja do samych protestów. Nawoływanie do nich, podkręcanie spirali emocji i niemożliwe do spełnienia postulaty czynią z ich organizatorów odpowiedzialnych za pogłębienie kryzysu zdrowotnego. I o tym trzeba pamiętać.
opr. mg/mg