„Przejść przez miasto”.

Franciszek do Kościoła w Polsce

Tego, co powiedział Franciszek do naszego Kościoła można się było spodziewać. Mówił przecież to, co powtarza zawsze. To my po prostu nareszcie to usłyszeliśmy.

„Przejść przez miasto”.

Jedno z pytań, które najczęściej powtarzało się w rozmowach dziennikarzy z publicystami, kapłanami i innymi komentatorami papieskiej pielgrzymki na Światowe Dni Młodzieży dotyczyło tego, co w nauczaniu papieża Franciszka jest zaskakujące. Postanowiłem sobie też takie pytanie zadać. Co mnie zaskoczyło? Nic. Odpowiedziałem sobie. Ten, kto zna jego codzienne homilie, czyta jego przemówienia i wywiady, a także — szczerze polecam — jego homilie i rekolekcje wygłoszone jeszcze w Buenos Aires, ten nie powinien się czuć zaskoczony. Te wszystkie wątki już były. Ale czy rzeczywiście nie było w tym żadnej nowości? Owszem, była. Tę nowość stanowił kontekst odczytywania i interpretowania jego słów. Tym kontekstem jest Polska i Kościół w Polsce. Do tej pory papież mówił o tym wszystkim gdzie indziej i do innych adresatów: na Lampedusie, w Rio de Janeiro, Strasburgu czy w samym Rzymie. Teraz mówił pośród nas i do nas. Nie da się już powiedzieć, że to nas nie dotyczy. A po wtóre, nie dało się tego, co mówi papież nie konfrontować z własnymi doświadczeniami z życia Kościoła w Polsce. Niestety, w odbiorze wielu parafian naszemu Kościołowi daleko do wizji Franciszka. Czego mu brakuje?

Duszpasterstwo usługowe, duszpasterstwo służby

Zabrzmi paradoksalnie, ale najbardziej brakuje mu tego, co jeszcze św. Jan Paweł II nazwał „wyobraźnią miłosierdzia”. Tak żywy wśród polskich teologów i katolickich publicystów spór o relację między sprawiedliwością a miłosierdziem dla papieża Franciszka nie istnieje. Miłosierdzie, które papież uczynił teologicznym centrum nie tylko tych Światowych Dni Modlitw czy Roku Jubileuszu Miłosierdzia, a nie waham się powiedzieć, że całego swego pontyfikatu, jest dla niego oczywistym punktem wyjścia dla jego wizji teologiczno-duszpasterskiej. Myślę, że ten brak wiary w miłosierdzie nie jest tylko naszą, polską specjalnością. To raczej powszechne dziedzictwo uproszczonej wizji z katechizmu, który wdrukował nam się nie tylko w umysł, ale i w serce: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. Tej wizji Franciszek przeciwstawia inną — wizję Boga jako miłosiernego ojca. Ale on wie, że to jest przewrót iście kopernikański, który wciąż napotyka na opór. Na zakończenie ŚDM papież mówił: „Jakże trudno jest naprawdę przyjąć Jezusa, jak trudno zaakceptować «Boga bogatego w miłosierdzie». Mogą wam stawiać przeszkody, starając się, byście uwierzyli, że Bóg jest daleki, surowy i niezbyt czuły, dobry dla dobrych, ale zły wobec złych”.

Sprawiedliwość łatwo przetłumaczyć w kryteria, normy, warunki, zasady, oddać każdemu to — co zgodnie z definicją sprawiedliwości — słusznie mu się należy. Miłosierdzie nie daje się przetłumaczyć na kryteria. Nie ma norm, zasad, nie określa warunków i wstępnych wymagań. Jedynym kryterium jest miłość, która nie poddaje się jednak dystrybucji.

Powiedzmy sobie szczerze — my kapłani — że duszpasterstwo oparte na teologii surowej sprawiedliwości Boga jest łatwiejsze niż duszpasterstwo wychodzące „z wyobraźni miłosierdzia”. To pierwsze jest o wiele łatwiejszym do przełożenia na konkretne działania. Można je nazwać duszpasterstwem dystrybucyjnym albo usługowym. Łatwo w nim podzielić ludzi na godnych i niegodnych, zasługujących i niezasługujących na „pobożne usługi” Kościoła, na dobrych i złych. Szafowanie sprawiedliwością daje poczucie władzy, pozwala sprawować „rząd dusz”. Takie duszpasterstwo domaga się gruntownego przeorientowania, przekształcenia z duszpasterstwa usługowego na duszpasterstwo służby. To nie będzie łatwe. I to nie jest łatwe. Sprawiedliwość łatwo przetłumaczyć w kryteria, normy, warunki, zasady, oddać każdemu to — co zgodnie z definicją sprawiedliwości — słusznie mu się należy. Miłosierdzie nie daje się przetłumaczyć na kryteria. Nie ma norm, zasad, nie określa warunków i wstępnych wymagań. Jedynym kryterium jest miłość, która nie poddaje się jednak dystrybucji.

Konkretność Boga

Czy jednak miłosierdzie potrzebuje jakichś teoretycznie wypracowanych kryteriów? Nie. Papież Franciszek już od homilii wygłoszonej na wałach jasnogórskich podpowiada nam, jakie są — jeśli można tak powiedzieć — praktyczne kryteria miłosierdzia. To bliskość i konkretność. Papież tak mówił w Częstochowie o stylu wejścia Boga w świat człowieka i pierwszym cudzie w Kanie Galilejskiej: „Pan nie utrzymuje dystansów, ale jest bliski i konkretny, jest między nami i troszczy się o nas. [...] Odwieczny komunikuje się z ludźmi, spędzając z nimi czas i to w konkretnych sytuacjach. [...] dawać siebie innym, eliminując dystanse, pozostając w małości i konkretnie wypełniając codzienność — to subtelnie Boskie. Bóg zatem nas zbawia, stając się małym, bliskim i konkretnym”. A podczas homilii wygłoszonej w Brzegach tak mówił o Jezusie, który spotyka Zacheusza: „Jezus nie ogranicza się tam tylko do głoszenia nauki, czy pozdrawiania kogoś, ale — jak mówi Ewangelista — chce przejść przez miasto. Innymi słowy, Jezus pragnie przybliżyć się do życia każdego człowieka, przebyć do końca naszą drogę, aby Jego życie i nasze życie spotkały się naprawdę”. Ten model działania Boga winien stać się także modelem działania Kościoła, modelem naszego duszpasterstwa.

„Konkretność” należy do słów, które najczęściej pojawiały się we Franciszkowych wystąpieniach. Adresatem naszych działań nie jest jakaś anonimowa ludzkość ani też jakiś wyabstrahowany, teoretyczny model człowieka, ale człowiek w swej konkretności, mający twarz, imię i nazwisko, osobistą historię życia, która jest niepowtarzalna. Bez wejścia w tę historię — tak jak to papież pokazał na przykładzie spotkania Jezusa z Zacheuszem — do żadnego spotkania nie dojdzie. Na spotkaniu z Ojcem Świętym biskupi pytali o lekarstwo na sekularyzację. „Sekularyzację można przezwyciężyć poprzez czułość i bliskość z drugim człowiekiem” — relacjonował abp S. Gądecki na konferencji prasowej. Na tym samym spotkaniu papież mówił, że w naszym działaniu wobec drugiego człowieka nie wystarczy słowo i czyn. Potrzebny jest jeszcze dotyk. „Dotyku zaś — komentował Szymon Hołownia dla Laboratorium „Więzi” — nie da się wykonać jak przelewu, przez internet. Żeby był dotyk, musi być bliskość. A gdy jest bliskość — zanurzamy się we wszystkich przypadłościach spotykanego człowieka. W jego łzach, śmiechu, pięknym lub odrażającym wyglądzie lub zapachu, musimy go fizycznie podtrzymać albo pozwolić, by to on nas poprowadził. Ręce też mamy tylko dwie, nie można więc dotykać zbiorowości, tłumu, ludzkości, a najwyżej dwie osoby naraz”. Jesteśmy na to gotowi? Pokazywane w trakcie Drogi krzyżowej na Błoniach prezentacje wspólnot, które podejmują swoje działania przez „dotyk duszpasterski”, pokazują, że przynajmniej mamy się od kogo uczyć.

Spojrzenie w górę

Nie chodzi jednak o filantropię. Chrześcijaństwa nie można mylić z pomocą socjalną. Porównując spojrzenie tłumu i spojrzenie Jezusa, papież wskazuje na właściwą perspektywę widzenia człowieka. Tłum patrzył na Zacheusza „z góry”, Jezus „spojrzał w górę na niego”. „Spojrzenie Jezusa wykracza poza wady i widzi osobę — mówił Franciszek. — Nie zatrzymuje się na złu z przeszłości, ale przewiduje dobro w przyszłości. Nie godzi się na zamknięcia, ale poszukuje drogi jedności i komunii. Pośród wszystkich, nie zatrzymuje się na pozorach, ale patrzy w serce”. Takiego właśnie spojrzenia potrzeba naszemu duszpasterstwu w konfesjonale, kancelarii parafialnej, na katechezie. Potrzeba nam spojrzenia, które charakteryzuje się realizmem Ewangelii, a nie realizmem faktów. Takie spojrzenia ma odwagę zobaczyć w człowieku Boży potencjał, nie tylko to, kim jest, ale także to, kim może jeszcze być, jakim chce widzieć go sam Bóg, i jakim go faktycznie widzi. Także tego odrzuconego, zmarginalizowanego, żyjącego na peryferiach społecznych.

Aby jednak do tego spotkania doszło, trzeba „przejść przez miasto”, to znaczy opuścić mury plebanii i kościołów, aby wyruszyć na poszukiwanie Zacheuszów. Homilia wygłoszona w Łagiewnikach przypomniała nam inny, bliski papieżowi model działania Kościoła: wyjście uczniów z Wieczernika. Papież zdaje sobie sprawę z tego, że pokusa zamknięcia i pozostania jest wielka, ale nie jest to postawa godna Jezusowych uczniów. Dlatego przestrzegał przed połowicznością, egoizmem i wygodą. Pokusa wygodnego życia na kanapie, o której Franciszek mówił podczas nocnego czuwania, dotyczy także mieszkańców plebanii, klasztorów, jak również — bo czemuż by nie? — rezydencji. Być może nawet plebanijna odmiana kanapy jest bardziej niebezpieczna. „Trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów” — mówił Franciszek do młodych, ale przecież także i do nas — duszpasterzy, „Od samego początku pragnie On, aby Kościół wychodził, aby szedł do świata” — przypomina Franciszek. To wyjście niesie konkretne ryzyko, które trzeba mieć odwagę podjąć. „W mieście” — inaczej niż w świątyni — nie spotykamy już samych pobożnych i nawróconych, ale raczej tych, „którzy się źle mają”. Papież mówił do księży i osób konsekrowanych, iż naszym zadaniem jest „troszczyć się konkretnie o rany Jezusa w naszych potrzebujących braciach i siostrach, zarówno bliskich jak i dalekich, chorych i migrantów, ponieważ służąc cierpiącym, oddajemy cześć ciału Chrystusa”. 

Centrum i peryferie

Tak oto centrum zamienia się miejscami z peryferiami. Także w odniesieniu do życia duszpasterskiego parafii. Eucharystia — jak podkreślił Franciszek — pozostaje „centrum naszego życia”, ale ono samo rozgrywa się poza murami świątyni: w domach, szpitalach, więzieniach, ośrodkach dla uchodźców, domach opieki, świetlicach środowiskowych i wszędzie tam, gdzie jest człowiek potrzebujący miłosierdzia w pełnym wymiarze: miłosierdzia wobec jego ducha, jak i miłosierdzia wobec jego ciała. Kto wie, jak odmieniłyby się nasze parafie, gdybyśmy przeznaczyli na bliskość, konkretność, dotyk, miłosierdzie tyle czasu, ile poświęcamy na katechezę? Jak zmieniłby się nasz Kościół, gdybyśmy byli bardziej obecni tam, gdzie jest nas wciąż za mało?

Raz jeszcze: Kościół miłosiernego dotyku to nie jest Kościół pomocy socjalnej. To Kościół wierny swojemu założycielowi, którego przyjście było aktem miłosierdzia. „Także jako Kościół jesteśmy powołani, by to zawsze czynić: słuchać, angażować się i stawać się bliskimi, dzieląc radości i trudy ludzi, aby Ewangelia była postrzegana bardziej konsekwentnie i przynosiła większe owoce: przez pozytywne promieniowanie, poprzez przejrzystość życia” — mówił papież na Jasnej Górze. I dodał przestrogę: „Na niewiele się zda przejście między dziejami przed i po Chrystusie, jeśli pozostanie jedynie datą w kronikach. Oby dokonało się dla wszystkich i każdego z osobna przejście wewnętrzne, Pascha serca ku stylowi Bożemu ucieleśnionemu przez Maryję: działać w małości i w bliskości towarzyszyć, z prostym i otwartym sercem”. Wszystko to jest możliwe pod jednym wszak warunkiem. Najpierw trzeba uwierzyć, że miłosierdzie jest siłą, a nie słabością. Może tę „Paschę serca”, owo „duszpasterskie nawrócenie” należałoby zacząć od przeredagowania małego katechizmu? Może niech się dzieci uczą najpierw, że Bóg jest przede wszystkim „bogaty w miłosierdzie”?

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama