Ludzie drogi

Podziały w Kościele najczęściej spowodowane były kurczowym trzymaniem się własnych racji i przekonaniem o własnym monopolu na prawdę. Nie inaczej jest dzisiaj

Studiując tradycję Kościoła katolickiego i — szerzej patrząc — całego chrześcijaństwa, zauważyłem pewne powtarzające się sytuacje, które prowokowały i nadal prowokują rozpad jedności chrześcijan.

Jest to zapewne jakieś uproszczenie, ale ten powracający mechanizm myślenia i postaw opisałbym wykluczającym schematem „albo, albo”: albo Ewangelia, albo Prawo — pisał Luter, który zainicjował rozpad zachodniego chrześcijaństwa; albo Bóg, albo człowiek — pisał Ariusz, który w starożytności nie potrafił się zgodzić na wiarę w bóstwo Chrystusa; albo nowe, albo stare — mówią zwolennicy radykalnego podziału między tym co przed i co po Vaticanum II, którzy możliwość celebrowania tzw. Mszy trydenckiej zamienili na wotum nieufności wobec współczesnego Kościoła; albo po lewej, albo po prawej stronie politycznej — podkreślają katolicy, którzy wykonując swoją słuszną służbę państwu, chcą po stronie swoich politycznych rozwiązań postawić cały Kościół; albo Benedykt, albo Franciszek — antagonizują ci, którzy życie Kościoła sprowadzili do języka i wyobraźni dzielących wszystko „opcji”, opisujących raczej doczesną walkę o wpływy i władzę aniżeli losy wspólnoty prowadzonej przez Ducha; albo indywidualizm zachodni, albo wschodni nacjonalizm — ograniczają ideowy wybór ci, którzy wszystko widzą w barwach kulturowej wojny; albo szacunek wobec osób LGBT, albo dobro rodziny — rozstrzygają jednoznacznie ci, którzy bardzo skomplikowane sytuacje życiowe, i to po jednej i po drugiej stronie, uprościli do prostego schematu walki cywilizacyjnej; albo wierzący, albo niewierzący — zakreślają radykalne granice ci, którzy przynależność do wspólnoty; albo grzeszysz, albo nie grzeszysz — rozstrzygają moraliści, których gorszy rozeznawanie; albo dobro narodu, albo zdradziecki kosmopolityzm — uważają ci, którzy widzą świat jako arenę walk o interesy grupowe; albo księża, albo świeccy — rozstrzygają teologowie, którzy uważają, że Duch Święty oświeca tylko umysły konsekrowane, a te ochrzczone skłania jedynie do posłuszeństwa; albo reforma, albo tradycja — wołają przeciwnicy Soboru Watykańskiego II; albo katolicy, albo protestanci — ostrzegają przed jakimkolwiek czerpaniem z duchowej tradycji innych wyznań chrześcijańskich;  albo otwartość na migrantów, albo patriotyzm — twierdzą zwolennicy uproszczonego rozumienia ordo caritatis...

Czy jest wyjście z tej spirali fałszywych wykluczeń? Można by odpowiedzieć najprościej: tak jest, jest nim prawda. Nie ta pośrodku, ale ta, która „leży tam, gdzie leży”, gdzie prawda jest po prostu prawdą, a nie wyrazem czyjeś opinii.

Jest tylko jedna trudność: prawdy nikt z nas nie posiada. Nawet Kościół nie twierdzi, że ją „ma”, ale że została ona Kościołowi objawiona. To Benedykt XVI nieustannie przypominał, że nie tyle my prawdę posiadamy, ile to ona posiada nas — idąc między innymi za sugestią św. Tomasza z Akwinu, który podkreśla, że człowiek może wsłuchiwać się w Słowo Boże i własne sumienie, może prawdę odkrywać, ale nigdy nie wyczerpie jej pełni. Prawda — a szczególnie ta objawiona — pozostaje zawsze tajemnicą. Osłaniającą się, ale jeszcze nie całkowicie odsłoniętą.

Ponadto sam Chrystus powiedział też o sobie wprost, że to On jest Prawdą. Ten więc, kto chce poznać Prawdę musi za Nim pójść, słuchać Go i naśladować. Właśnie dlatego chrześcijaństwo, i to od samego początku, było nazywane drogą. Chrystus mówi też o sobie, że jest źródłem wody żywej. Każdy, kto z tego źródła czerpie, odkrywa prawdziwe życie: czerpie stopniowo i stopniowo odkrywa, czym naprawdę może być życie.

W jeszcze innym miejscu — w kontekście odkrywania tego, co dobre i prawdziwe — Jezus mówi o zbożu i kąkolu, które rosną razem. Prawda ukryta pośród kąkolu, fałszu, wymaga rozeznania, żmudnego oddzielania tego, co dobre i co złe.

Gdzie indziej jeszcze Jezus mówi o cieście i zaczynie, który je zakwasza, bo tak działa Dobra Nowina w człowieku, ale też w społeczności ludzi: powoli nadaje smak i daje wzrost.

Co więc na temat prawdy mówi nam Słowo Boże? Mówi o tajemnicy, drodze, osobowej relacji, źródle, wzroście, zakwaszaniu... Dlaczego więc wciąż kogoś dziwi, że właśnie takie jest chrześcijaństwo? Dlaczego go oburza, że papież Franciszek chce nas wyzwolić z ułudy „posiadania całej prawdy” i zachęca do „rozeznawania”, które uruchamia proces odkrywania? Czy wyzwolenie z iluzji, że już wszystko wiemy, jest tak bardzo niedobre dla Kościoła, dla którego jedyną Prawdą ostateczną jest tajemnica Jezusa Chrystusa?

To wszystko nie znaczy, że nie wiemy nic. Wiemy bardzo dużo, wystarczająco dużo, aby rozumieć w świetle Ewangelii dużo lepiej świat i życie niż przy mozolnych poszukiwaniach samego, nawet najbardziej prawego rozumu. Ale to nie znaczy, że wiemy wszystko i że chrześcijaństwo przestało być drogą, zakwasem czy źródłem. Nie, nie przestało. Dzisiaj może nawet mocniej niż w ostatnich stuleciach ujawnia się cała jego życiowa siła przełamująca wszystkie ludzkie wyobrażenia i schematy myślowe. Właśnie dzisiaj rodzi się nowa postać chrześcijaństwa, która w tradycji przypomina raczej starożytne czasy ojców Kościoła niż pewną korektę nawyków myślenia i działania, które przynosiły kolejne sobory. Nie żyjemy w epoce zmian, ale w czasie zmiany epoki — mówi papież Franciszek. I trudno się z nim nie zgodzić, jeśli popatrzy się na skalę przewartościowań kulturowych i zmian w sposobie życia i budowania międzyludzkich relacji. Ojcowie Kościoła musieli nadać Kościołowi konkretną formę kulturową i instytucjonalną. Oni w jakiś sposób stworzyli fundament Kościoła w takiej postaci, w jakiej dzisiaj go znamy. Są jakoś jego „ojcami”. Dali mu życiową formę istnienia w cywilizowanym świecie.

Dzisiaj powraca epoka ojców, tzn. tych, którzy mają odwagę dać nowe życie, widząc, jak bardzo kruszy się ludzki fundament Kościoła, jaki nadały mu poprzednie stulecia. Bo czy to, co obserwujemy, to tylko skutek niepokojących zmian, które chrześcijaństwo niszczą? Czy w tym zalewie kąkolu nie ma nowego życiodajnego zboża, które nie tylko pozwoli chrześcijaństwu się obronić, ale poprowadzić do pełniejszego odkrycia Prawdy?

Żeby po drodze się nie zgubić, należy unikać dwóch fundamentalnych błędów: przywiązania do własnych racji oraz przekonania, że znamy pełną prawdę. Tego pierwszego unikną ci, którzy w Kościele będą utrwalali wiarę, że prawda jest symfoniczna, że grają w niej różne dźwięki i kolory, że ma swoje źródło w Chrystusie, który przekracza wszystkie opcje i prowizoryczne rozwiązania. Nietrzymanie się kurczowe własnych racji oznacza wiarę w to, że prawda jest w Kościele, a nie w tej czy innej osobie, czy środowisku.

Z fałszywego przekonania, że wszystko wiemy, może nas natomiast wyleczyć wiara w obecność Ducha w Kościele, który „doprowadza nas do całej prawdy”. Życie w napięciu umysłu i serca wobec Tajemnicy Boga jest życiem chrześcijan, ludzi drogi, wiecznych pielgrzymów przygarniających się nawzajem, kiedy tracą siły.

Prawda, której wspólne i stopniowe odkrywanie przełamuje heretycką u swoich korzeni logikę „albo, albo”, jest nadzieją na lepszą przyszłość Kościoła. W chaosie zmian nie dają nam zakotwiczenia i fundamentu prowizoryczne „pewniki” z przeszłości. Wszystko ewoluuje w kierunku dojrzałej formy życia, jak zakwaszone ciasto, które dopiero z czasem ma pokazać swoją wewnętrzną siłę rozwoju.

Żyjemy w czasach nowych „ojców” i „matek” Kościoła, którzy jak w rodzinie, razem szukają najlepszych rozwiązań. Z wiarą, że nad tą Bożą rodziną czuwa Duch, a nie sam człowiek. Nawet jeśli jest papieżem. Właśnie dlatego, to nie papież Franciszek, nie człowiek, nie jakaś jedna czy druga opcja kościelna, ale sam Duch poprowadzi Kościół do głębszego odkrycia Prawdy. I właśnie dlatego Kościołowi potrzebna jest nowa forma jej wspólnotowego poszukiwania. Właśnie dlatego Kościołowi potrzebna jest synodalna droga wzajemnego słuchania — o której tak pięknie, prosto i głęboko mówi kard. Mario Grech, sekretarz kolejnego Synodu Biskupów — zaczynając od tych, którzy mogą wydawać się w tym Kościele najmniejsi, najmniej znaczący czy nawet najbardziej oddaleni od jego centrum. Bo dopiero to słuchanie wyzwoli nowe życie, które będzie nie z nas, ale z Ducha, który zamieszkuje cały Lud Boży.

Żegnam się z Czytelnikami „Przewodnika Katolickiego” w roli redaktora naczelnego w tym szczególnym momencie życia Kościoła, kiedy ciemna noc, w której się zanurzył, zaczyna zdradzać przebłyski nowego poranka. Nie znając drogi, drogę znamy: Jezusa Chrystusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. Tak, my ludzie drogi, którzy ufają bardziej Duchowi niż własnym racjom, którzy ufają, że wspólne szukanie jest zawsze lepsze od upartego tkwienia w tym, co tylko po ludzku wydaje się bezpieczne. Żegnam się z nadzieją, że w „Przewodniku” nie wpadliśmy w pułapkę „albo, albo”.

Dziękuję całemu zespołowi „Przewodnika” oraz spółki Święty Wojciech Dom Medialny, który jest naszym wydawcą. Dziękuję moim Przełożonym za zaufanie i wspólne przez ten czas szukanie Prawdy.

Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny Przewodnika Katolickiego

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama