Kościoły obronne w Rumunii
Jest to niewątpliwie trudne. Zwłaszcza trudno do tego przekonać ludzi młodego pokolenia, którzy podróżując po świecie stykają się z ludźmi wielu kultur, religii i wyznań. Każdy napotkany człowiek jest inny. Ma inny kolor skóry, włada innym językiem, wyrósł w innej kulturze i tradycji, często kieruje się w życiu innymi wartościami... ale przecież ze swej natury stara się być dobry, i unika zła. Czy więc zostanie zbawiony?
Jak więc zrozumieć prawdę naszej wiary, że poza Kościołem nie ma zbawienia? Przecież należąc do Kościoła chcemy wierzyć, co więcej chcemy mieć pewność, że Kościół dla nas jest drogą do zbawienia.
Czasami pomocne w poznawaniu głównych prawd wiary są wędrówki po Europie, wszak podróże kształcą. Od 1 stycznia tego roku Rumunia, wraz z innymi państwami Europy Środkowej, weszła w skład Unii Europejskiej. Poznawanie "nowego świata", który został przed nami otwarty po wejściu Polski i innych państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej, pozwala nie tylko dostrzec dekadentyzm Zachodu, jego upadek i laicyzację życia, ale jednocześnie jego trwanie w chrześcijaństwie, w jej kulturze i cywilizacji.
Co ze sobą Rumunia wniosła do Europy? Mielibyśmy pewnie wiele problemów z odpowiedzią na to pytanie. Jej "wianem" do wspólnej Europy jest przebogata historia i kultura tworzone od stuleci i wyrosłe na pograniczu Wschodu i Zachodu, i Południa Europy. Wędrując w Rumunii po Transylwanii zwanej Siedmiogrodem - "Twierdzy Karpat", napotykamy zabytki sięgające korzeniami Cesarstwa Rzymskiego. A późniejsze wieki jeszcze bardziej ubogaciły i urozmaiciły tę południową ziemię, przede wszystkim różnorodnym bogactwem przejawów kultury ludów, którzy tę ziemie zasiedlali.
Czysto siedmiogrodzkim tworem są tzw. warowne kościoły. W wielu miastach, które już w średniowieczu osiągnęły wysoki poziom ekonomiczny, budowano przepiękne katedry i rozbudowywano obronne fortyfikacje. Jednakże większość wiejskich kościołów, będąc często jedynymi trwałymi budowlami we wsi, służyć musiała zarazem jako schronienie i twierdza dla jej mieszkańców. Byli on często skazani tylko na samych siebie, nie mogąc liczyć na niczyją pomoc, co najwyżej "tę z wysoka". Tak powstał fenomen siedmiogrodzkich warownych kościołów. Najwspanialsze z nich wznieśli Sasi, którzy częściowo tę ziemię zasiedlali.
W ciągu wieków, począwszy od XII i XIII, rozpoczął się proces inkastelacji kościołów. Świątynie otaczano nie tylko systemem fortyfikacji, budując obronne wieże i wały, ale kościół rzeczywiście stawał się Domem Bożym - miejscem schronienia i zbawienia. Przed kim? Przed wrogami z zewnątrz. A tych w ciągu wieków nie brakowało. Najpierw były to najazdy tatarskie, następnie zbrojni innowiercy w okresie wojen religijnych, czy hordy Turków w okresie podboju przez Imperium Osmańskie południowej Europy, a nieraz zwykli opryszkowie, czy dezerterzy.
Ale świątynie te, mimo ich ufortyfikowania, nie straciły nigdy swej podstawowej roli - tworzenia i kreowania wspólnoty wierzących, Kościoła. Chociaż przekształcone w warowne kościoły budowały Kościół duchowy, wspólnotę wyznawców Chrystusa. To ona - wspólnota, była wartością najwyżej cenioną wśród Sasów. Wspólnota była zorganizowana w związki sąsiedzkie, które tworzyło po dziesięć gospodarstw, pomagających sobie wzajemnie i za siebie odpowiedzialnych, nie tylko przed przełożonym wspólnoty, ale i przed Bogiem. Gdy ktoś chciał postawić dom, pozostali członkowie budowali razem z nim, gdy potrzebował pieniędzy pożyczano mu.
W razie niebezpieczeństwa wszyscy mieszkańcy chronili się w murach świątyni. Mężczyźni stawali na wałach, by bronić życia i mienia, kobiety i dzieci ukrywały się w przygotowanych wcześniej piwnicach. Nadzieję przeżycia podtrzymywały nie tylko wykopana w murach kościoła studnia, ale również zgromadzone w obrębie obwarowań zboże i mięso. Każda rodzina miała swoje drewniane spichlerze, mięso i słonina wisiały zaś w jednej z wież, bądź też w rodzinnych komórkach. W okresie pokoju uczestniczący w niedzielnym nabożeństwie wierni korzystali ze zgromadzonych zasobów. Co niedzielę przedstawiciel rodziny odkrajał sobie tyle mięsa, ile potrzebowała rodzina na nadchodzący tydzień. Ktoś, kto nie był na niedzielnej Eucharystii, przez cały tydzień był pozbawiony tego przysmaku, jakim była szynka, czy boczek.
Oglądając te historyczne budowle można mieć wątpliwość, czy rzeczywiście tak powinny wyglądać chrześcijańskie świątynie, w których głoszono Ewangelię - Dobrą Nowinę o zbawieniu. I chociaż w wyniku daleko posuniętej inkastelacji zatarła się nieraz pierwotna symboliczna forma i struktura budynku sakralnego na rzecz technicznego układu obronnego to jednak wierni korzystający ze świątyni zawsze odnajdywali w niej nie tylko obecność samego Boga, ale również nadzieję zbawienia i ustrzeżenia od zła. Każdy, kto korzystał z tego Domu Bożego zdawał sobie sprawę, iż poza murami tej warownej świątyni czekała na niego śmierć, a w najlepszym wypadku długoletnia niewola. Kościół stawał się miejscem schronienia. Poza Kościołem nie było zbawienia ...
opr. aw/aw