Czy wprowadzenie podatku kościelnego zamiast zbiórki na tacę jest rzeczywiście dobrym rozwiązaniem?
Obecny sposób finansowania Kościoła może się wydać wadliwy, mało uporządkowany; pojawiają się więc propozycje systematycznego opodatkowania, o czym była na tych łamach mowa. Jednakże „lepsze” bywa wrogiem dobrego. „Podatek kościelny” ma dla Kościoła (i nie tylko) ogromne wady — niestety długofalowe, mniej widoczne, póki się go nie wprowadzi w życie.
Jeśli przyjmiemy system niemiecki lub podobny, oznacza to przepływ podatku na rzecz Kościoła przez instytucje państwowe. Spowoduje to, że Kościół weźmie część odpowiedzialności za system podatkowy, czyli za to, że podatki są zbyt wysokie, niesprawiedliwe i drażniące. Następnie, Kościół w ten sposób uzależnia się od państwa i wystawia na rozmaite szykany, a przecież państwo polskie jest w swej strukturze świeckie, a ludzie Kościołowi niechętni w każdej chwili mogą objąć w nim władzę. Pieniądze wpływające z podatku kościelnego mogą być łatwo skontrolowane i obciążone rozmaitymi świadczeniami, czyli zabierze je w części państwo. Ucierpi więc obecna niezależność Kościoła. Taka jest polityczna wymowa tej propozycji.
Propaganda — a media laickie i lewicowe mają w Polsce przewagę ilościową — przedstawi podatek kościelny jako istotną przyczynę zbyt wysokich podatków. Pensje księży będą przedmiotem publicznej dyskusji i narzekań. Podkreślana będzie wysokość wpływów (z pominięciem wydatków parafii, choćby na budynki, pracowników, pracę charytatywną). Łączny dochód instytucji kościelnych może wtedy spaść.
Powszechny podatek kościelny odwróci obecny, zdrowy i naturalny, kierunek obiegu pieniądza w Kościele: wierni przez tacę, kolędę, opłaty przy sakramentach itd. finansują parafię, a ta opłaca z kolei swoisty podatek na rzecz instytucji diecezjalnych. Ogromne zróżnicowanie tysięcy budżetów parafii, domów zakonnych i innych instytucji kościelnych odpowiada zdrowemu zróżnicowaniu finansowemu firm, drobnych, a przez to normalnych, choć niebogatych.
Zamiast tego powstanie quasi monopol, wpływy podatkowe będą dzielone na górze, czemu w sposób nieunikniony towarzyszyć będzie element dowolności i rozrost administracji centralnej (dla niej to może na krótką metę korzystne...). Księża będą żyli z płacy z góry zamiast z ofiar z dołu, co wytworzy w nich mentalność urzędników na pensji. Zniknie różnica w dochodach księdza szanowanego i marnego. Księża mniej będą wtedy zabiegali o pozyskanie wiernych. Na dłuższą metę będzie to czynnik sprzyjający opróżnieniu kościołów.
Wierni z kolei odzwyczają się od ofiarności spontanicznej na rzecz swojej parafii, od odpowiedzialności za jej stan materialny i za wynagradzanie duszpasterzy, uznając, że podatek wystarczy. Jeszcze bardziej niż dotąd zajmą wobec księży postawę roszczeniową. Źródłem zaognień mogą być osoby dla groszowych oszczędności nie płacące nic albo nawet występujące z Kościoła (a potem robiące bezczelnie publiczny skandal w wypadku odmowy ochrzczenia dzieci czy pogrzebu), jak też wszystkie wydatki parafii przekraczające roczny „przydział”.
Sprawa ta ma pewien wydźwięk ogólnospołeczny. Kościół katolicki, z dobrowolną przynależnością i dobrowolnym finansowaniem, stanowi pewną oazy normalności w kraju zbiurokratyzowanym i scentralizowanym, w którym żyjemy. Religia to ostatnia sfera wolna od etatyzmu — obok części pracy charytatywnej i fundacji. Pomysły „regulacji” tych sfer przez podatek (a zwlaszcza obowiązkowy, choćby z prawem wyboru adresata) to zamach na wolność.
Michał Wojciechowski, teolog świecki, prof. UKSW i UWM
opr. mg/mg