Do nich zapukał Papież

O rodzinie w Leszczewie, u której złożył wizytę Jan Paweł II podczas swej pielgrzymki do Polski w 1999 r.

Młoda kobieta zawiesza na sznurze mokre koszule. Głowę otuliła wełnianą chustką, bo wieje mroźny wiatr. Za kilka godzin zdejmie pewnie sztywne, lodowe ubrania, jak niezgrabnie powyginane kukły. - Do Milewskich to prosto, jeszcze ze 2 kilometry, a przy krzyżu w lewo. Pod lasem... jest tabliczka... - przekrzykuje ujadającego psa i silnik samochodu.

Samochód podskakuje na wyboistej drodze. Tędy jechał Papież - zastanawiam się. Wtedy łąki pewnie zieleniły się trawą, a wiatr pochylał giętkie szyje zbóż. Spoglądam na pagórki oszronione porannym mrozem i wczorajszym śniegiem.

Małe zagrody, przyklejone do drogi, prowadzą prosto do lasu. Na jednym z domów nowa tabliczka z papieskim herbem. Wita nas szczekanie psa i poruszona firanka w kuchennym oknie. Stanisław podchodzi do furtki. Z ganku, gdzie wiatr gra na szybach, przez małą sień przechodzimy do pokoju. Patrzę pod nogi i uważnie przestępuję wysokie drewniane progi. Stanisław szerokim gestem usadza nas przy stole. Zaraz Bożena wniesie herbatę i ciasto kakaowe.

Na ciężkiej ziemi

Stanisław siada na kanapie. Opowiada o ziemi, ciężkiej, bo tylko glina, kamienie i żwir.

- Ale ziemia tu nie leży odłogiem - ręką wskazuje pola za oknami, chociaż przez niewielkie szybki nie widzę ich teraz. - Jak mokro, popada deszcz, ciągnikiem się nie wjedzie. Trzeba poczekać kilka dni, aż wsiąknie. Jak przyjdzie słońce, upał, susza - zaschnie, znów się nie wjedzie.

Pomaga żonie w ustawieniu herbaty na małym stoliku. Przysuwamy krzesła. Wąskie języki pary unoszą się z każdej szklanki.

- Praca rolnika od szczęścia zależy. I jak Pan Bóg pozwoli. Myśmy mieli z sąsiadem ziemniaki o miedzę. My wcześniej posadziliśmy i były słabsze. A on jakoś później, bo starszy człowiek, i eleganckie ziemniaczki. Ziemia ta sama, bo o miedzę, tylko nieraz człowiek trafi w porę. Tak samo ze zbożem, ziarenko nieraz leży dłużej w ziemi. Ktoś później kilka dni posieje, popada deszczyk i na równi wschodzi.

Mają 11 hektarów ziemi, połowa z tego to nieużytki, pagórki, których nie sposób wydrzeć naturze. Stanisław stara się obrabiać ciągnikiem to, co można. Kiedyś babcia Zofia zobaczyła jego ledwie przyczepiony do górki traktor, złapała się za głowę i uciekła do domu - opowiada teraz, uśmiechając się.

Leszczewo to ponad 20 gospodarstw. Milewscy są jedną z czterech rodzin, w której są dzieci. Wieś biegnie półkolem, tak jak droga zatacza krąg, aż do oddalonego o trzy kilometry Starego Folwarku. Tam jest najbliższy sklep, więc babcia Zofia sama piecze chleb.

- Jeden chleb, żeby raz usiąść, to jest mało - mówi Bożena. - Mama już z sił opada, to niedługo pieczenie chleba przejdzie na mnie.

Można chleb piec na liściach tataraku, kapusty lub dębowych - specjalnie zbieranych na zimę. Albo w formach, wtedy łatwiej przygotować ciasto, bo nie musi być bardzo gęste i łatwiej się je wyrabia. Mąkę „wygrzewa się” na piecu kilka dni wcześniej, na zimnej chleb nie urośnie. - Już wieczorem trzeba rozrobić go na zakwasce, w nocy musi wyrosnąć - koniecznie w ciepłym, a rano babcia miesi, i na blachę...

Tylko ona wie, jak napalić w piecu. Ani za mało, ani za dużo. Jak się wrzuci kawałek papieru do pieca, powinien się tylko zatlić. Jeśli pojawi się płomień, to znak, że temperatura jest za wysoka.

Wszędzie daleko

Szkoła podstawowa znajduje się w Starym Folwarku. Teraz chodzi do niej już tylko Dawid, który jest w czwartej klasie. Agnieszka - z pierwszej gimnazjum, Krzysztof - z pierwszej zawodowej i Monika - z drugiej średniej - każdego dnia autobusem jadą do Suwałk. Wracają późnym popołudniem. Tylko Damian, który w marcu skończy pięć lat, zostaje w domu. Najczęściej towarzyszy ojcu w pracach w gospodarstwie.

- Najwięcej to on jest ze mną na podwórku - mówi Stanisław, spoglądając na Damiana, który właśnie przekroczył próg pokoju. Z daleka obserwuje sytuację spod spuszczonych rzęs, chociaż od razu widać, że nie wytrzyma tam długo. - Damianek dla babci drzewa natnie... A i w drabinie szczeble poprzycinał. Jak bije gwoździe, to mama i babcia krzyczą, ale ja mu pozwalam, niech umie młotek trzymać.

Zimą Stanisław będzie pracował w szkole w Folwarku, gdzie codziennie trzeba palić w piecach.

Kiedyś w Leszczewie było więcej domostw i mieszkały tu same dziewczyny, dlatego ciągnęło tu chłopców. W domu Pietrewiczów, rodziców Bożeny - cztery dziewczyny, u sąsiadów - cztery, u następnych - dwie. Kiedy latem w niedzielę wybierali się furmanką do kościoła, zanim dojechali do Wigier, wóz był już pełny. Z Leszczewa to aż 10 kilometrów, ale kiedy stanie się na niewielkim wzgórzu przed domem Milewskich i spojrzy w kierunku jeziora, widać wieże kościelne. A w pogodne dni słychać dzwony, których dźwięk niesie się daleko po wodzie. Kiedy zimą zamarza jezioro, wtedy po lodzie w prostej linii to tylko cztery i pół kilometra.

Część leszczewskiej drogi biegnie koło lasu. To właśnie od tamtej strony nadjechały samochody, wśród których niespodziewanie pojawił się papieski. Wieś trochę miała nadzieję na spotkanie z Ojcem Świętym w dniu jego odpoczynku na Wigrach. Jednak kto mógł, pojechał poprzedniego dnia na spotkanie do Ełku. Milewscy z dziećmi widzieli Papieża z daleka przez lornetkę pożyczoną od sąsiadów. Dzieci ustawiły się nawet wzdłuż trasy, którą miał przejeżdżać papamobil.

- A tu burza nadeszła, zagrzmiało - wspomina Bożena. - Na pociąg nam iść, a Ojca Świętego nie ma. Pomokliśmy tylko, że nie zostało suchej nitki.

Kiedy Bożena wchodzi do pokoju, ma poważną twarz, ale gdy zaczyna opowiadać ze śpiewnym akcentem - z jakim tu mówią wszyscy - oczy jej błyszczą jak młodej dziewczynie.

Wszystko zamarło na chwilę

Przed 7. rano tego dnia, który dobrze pamiętają, proboszcz zawiadomił ich o odwiedzinach biskupów. Ojciec Święty odpoczywa, biskupi też muszą gdzieś spędzić czas - pomyśleli. Nieco wcześniej gościł w ich domu biskup ełcki Edward Samsel. Wizytując tutejszą parafię, odwiedzał domy księży i sióstr zakonnych. Siostra Bożeny jest w Zgromadzeniu św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

- Człowiek nie wiedział, za co się złapać, zdążyłam tylko trochę przyprzątnąć - mówi Bożena.

- Ja na podwórku trochę - dodaje Stanisław. - I już widzimy koło 10., że jadą. Z tamtej strony, od lasu - pokazuje ręką.

A wśród nadjeżdżających samochodów jeden biały, papieski. O czym wtedy pomyśleli? Chyba o niczym...

- O myśleniu nie było mowy. Przy Ojcu Świętym nie trzeba myśleć, tylko z Nim być.

Samochody podjechały pod sam dom, zatrzymały się i nastała chwila ciszy, którą Stanisław wspomina, jak się wraca do najczulszych obrazów z dzieciństwa. Drzwi papieskiego samochodu rozsunęły się, ale On jeszcze nie wysiadał. Stanisław widział Jego rękę z różańcem, więc pewnie się modlił.

- Jeszcze nikt nie wysiada z samochodu, my tak w oczekiwaniu. Postać Ojca Świętego naprzeciw nas. Teraz tak widzę, jakby to wszystko na kilka sekund zamarło na tę chwilę niesamowitą.

Po kolei pochylili się nad ręką Papieża z piotrowym pierścieniem i Stanisław zaprosił do domu. Kiedy rodzice opowiadają, Damianek biegnie po podarowane im albumy - w każdym zdjęcia z ich spotkania z Ojcem Świętym. Więc na tym krześle siedział Papież, na wprost obrazu, na którym Jezus ma frasobliwą twarz. Babcia Zofia na jednym ze zdjęć przyciska chusteczkę do oczu. Papież całuje nachyloną główkę Damiana. Jan Paweł II pytał o wieś, o to, jak im się żyje.

Stare, przypróchniałe progi

- Nie mówiłem o wszystkich bolączkach, bo nie wypadało Gościowi o takich rzeczach opowiadać - mówi Stanisław. Stara się zrozumieć to spotkanie. - Ojciec Święty odwiedził nas, bo chciał zwrócić uwagę na ludzi ze wsi. Nie tylko nam udzielić tej radości, ale docenić wieś, rolników.

- Do tej pory człowiek nie wierzy, że to mogło być naprawdę - wtrąca Bożena. - Inni na pewno byli bardziej tego warci. Że Ojciec Święty nasze wysokie i jeszcze przypróchniałe progi przekroczył, to nawet teraz człowiekowi trudno sobie wyobrazić - i oczy błyszczą jej niespodziewanymi łzami.

Damian dzisiaj już nie chce opowiadać o czerwcowym spotkaniu. Wcześniej mówił, że Ojciec Święty był biały, na miękkich nogach i z mądrą głową.

Czasem myślą, że to Matka Boża z kapliczki, która stoi przed domem, sprawiła to wszystko. W rodzinnym domu Stanisława w Podmacharcach ojciec prenumerował prasę katolicką. Kolejne numery zszywał w wielką książkę. W „Głosie Katolickim” publikowano w odcinkach „Pieśń o Bernadetcie”. A kiedy sprowadził się do Leszczewa i zobaczył ogromne kamienie, które wydobywa się tu z ziemi, od razu pomyślał o kapliczce. Zanim stanęła, przez rok, w rogu pokoju, czekała figurka Matki Bożej w niebieskiej sukience. Budowali całe lato - solidnie, na mocnym fundamencie.

- Nas już może tu nie będzie, domu nie będzie, a kapliczka może będzie stała.

Latem spotykają się przy niej na modlitwie. Zazwyczaj rano, bo wieczorem niekiedy trudno wytrzymać. Komary nie pozwalają ustać w miejscu. Wtedy modlą się w domu. Codziennie rano i wieczorem razem klękają do modlitwy. Przed południem bez dzieci.

- Jak na przykład o piątej się wstanie, obrządek się zrobi, żona dzieci do szkoły wyprawi, to wracamy z babcią z podwórka i wszyscy klękamy do pacierza.

Łamańce trzeba łamać

W Wigilię co roku jest pełny dom. Ostatnio było 16 osób. Zanim usiądą do stołu, w pokoju gaśnie światło, pali się tylko świeca na pustym stole. Obok niej - opłatek. „Wśród nocnej ciszy” zaczynają na kilkanaście głosów i po chwili zapalają się lampki na choince. Dalej kolęda, aż światło lampy wypełni pokój. Modlitwa, Ewangelia i życzenia. Wtedy dopiero na stole pojawiają się potrawy. Śledzie na wiele sposobów, które przyrządzają siostry Bożeny. Kapusta z suszonymi grzybami, zbieranymi latem.

- Co lepsze borowiczki mama wcześniej oddzielnie pakuje do torebki, żeby były na Wigilię - mówi Bożena.

I łamańce. Placki pieczone z mąki i wody, o smaku podpłomyka. Później są łamane. Nie mogą być krojone, bo to już nie byłyby łamańce.

- Mak trzeba rozwiercić w makutrze. Najczęściej robię to ja albo Krzysiek... - mówi Stanisław. - Najlepsze są łamańce bez jajek, przypraw i tych wszystkich pachnideł. Tylko mąka, woda i mak - wtedy najlepiej smakują.

Choinka zawsze wybrana jest już latem. W grudniu, jak śnieg przygnie gałązki do ziemi, trudno ocenić urodę drzewka. Zawsze wybierają jedno z dwóch rosnących blisko siebie. Wtedy to drugie może swobodnie się rozrosnąć.

Nie ma zimy, żeby na Święta nie było tutaj śniegu. Wtedy konie zaprzęga się w sanie i mknie ścieżkami przy dzwonkach końskiej uprzęży. W cichy, biały i mroźny świat. Pora wracać do pracy. Zaraz Dawid przyjdzie ze szkoły i będzie niecierpliwie szukał czegoś do zjedzenia. Za kilka godzin przyjedzie z Suwałk pozostała trójka.

Wychodząc, potykam się o wysoki próg, o którym tyle mówiliśmy. Mroźny wiatr od Wigier uderza w twarz. Na pewno jutro spadnie śnieg. I wszystko stanie się tutaj trudniejsze. Ale też piękniejsze, bajkowe, białe i tajemnicze.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama