Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (46/99)
Przyzwyczailiśmy się już do gorących jesieni w polityce i gospodarce, kiedy trwa dopinanie przyszłorocznego budżetu i do ostatniej chwili nie wiadomo, na jakich zasadach za kilka tygodni będziemy płacili podatki. W tym roku miało być inaczej, bo prace nad reformą systemu podatkowego rozpoczęły się już w styczniu. Mimo że w maju rząd zgodził się co do kierunków zmian finansów publicznych, ostatecznie nie udało się przeforsować wielu z tych ustaleń, w tym najważniejszego: szybkiej reformy podatków. Wynika z tego, że rządowa reforma podatków była raczej autorskim projektem wicepremiera Leszka Balcerowicza, do którego nie udało się przekonać nie tylko współkoalicjantów, ale nawet niektórych członków Unii Wolności.
W efekcie więc znów mamy ustalenia podatkowe „na rok”. Mniejsze podatki będą płaciły osoby o dochodach średnich i wysokich. Wbrew wcześniejszym założeniom, w przyszłym roku zostanie utrzymana ulga remontowa. Chociaż jeszcze we wrześniu wicepremier Balcerowicz nazwał patologią społeczną ulgę w podatku VAT dla zakładów pracy chronionej, pozostaje ona w kosmetycznie zmienionej formie. Reforma podatków zakończy się w 2002 r., a nie w 2001 r., jak wcześniej planowano.
Koalicyjny kompromis w podatkach wymaga korekty założeń przyszłorocznego budżetu i dopracowania ustaw okołobudżetowych. Przede wszystkim należy zmienić system wynagrodzeń w szkolnictwie, znaleźć pieniądze na utrzymanie ulgi dla zakładów pracy chronionej, zapobiec rosnącej dziurze w budżecie ZUS. Wiadomo już, że budżetu nie stać będzie na sfinansowanie ulg prorodzinnych i jednoczesne wydłużenie urlopów macierzyńskich. Czy parlament zdąży uchwalić konieczne zmiany?
Tymczasem zamieszanie wokół podatków i przyszłorocznego budżetu oraz spowodowany tym kryzys w koalicji wzmogły ostrożność zachodnich inwestorów, którzy zaczęli wycofywać się z inwestycji w Polsce. Gwałtowny spadek złotego w ostatnich tygodniach przypisywano alarmującym wypowiedziom kolejno: szefa Rządowego Centrum Studiów Strategicznych Jerzego Kropiwnickiego, prezes NBP Hanny Gronkiewicz-Waltz i wreszcie zapowiedzi dymisji wicepremiera Leszka Balcerowicza. Słowa polityków nie wywołałyby takich skutków, gdyby nie napływające od dłuższego czasu informacje o rosnącej inflacji, wzroście deficytu budżetowego, deficycie obrotów bieżących i produkcji. Zamiast więc wzajemnego oskarżania się o nieodpowiedzialne wypowiedzi, należałoby wyjaśnić, jaka jest naprawdę sytuacja gospodarcza. Dziś najbardziej szkodzi polskiej gospodarce niepewność.
Joanna Jureczko-Wilk