Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (48/99)
Coraz mniej ślubów zawieranych jest w urzędach stanu cywilnego. Coraz bardziej popularne stają się za to śluby konkordatowe. Takie są społeczne konsekwencje wejścia w życie przepisów, które umożliwiły, by zawierany w kościele sakramentalny związek małżeński od momentu zawarcia był również małżeństwem w świetle prawa państwowego. Według GUS w pierwszym kwartale br. zawarto 12 878 małżeństw wyznaniowych i 13 103 cywilnych, w drugim kwartale: 42 510 i 18 320, a w trzecim kwartale: 65 301 i 19 827. Ślub konkordatowy to rozwiązanie nie tylko zgodne z religijnym rozumieniem małżeństwa, ale także bardzo praktyczne. Dlatego młodzi Polacy coraz chętniej korzystają z ułatwienia, jakie daje im możliwość zawarcia małżeństwa tylko jeden raz - w kościele, ale z konsekwencjami prawnymi. Więcej pracy mają za to księża proboszczowie - to na nich spoczywa teraz obowiązek dostarczenia do urzędu stanu cywilnego dokumentów potwierdzających zawarcie małżeństwa. Nie jest to czynność specjalnie kłopotliwa, zdarzało się jednak w pojedynczych przypadkach, że duchowny nie zgłosił małżeństwa w przewidzianym terminie 5 dni od zawarcia ślubu w kościele. Wówczas małżonkowie musieli - "po staremu" - poddać się odrębnej ceremonii zaślubin w urzędzie stanu cywilnego. Choć te przypadki zaniedbań ze strony księży są bardzo rzadkie, to warto, by pamiętali, że swym ewentualnym niedopatrzeniem narażają na szwank rozwiązanie bardzo dobre i szeroko zaakceptowane społecznie (nie mówiąc już o podważeniu autorytetu duchowieństwa). Doskonale pamiętamy, że przepisy art. 10. Konkordatu między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską, który mówi o małżeństwach, wywoływały najwięcej protestów ze strony przeciwników tej umowy. Działacze SLD przez kilka lat snuli czarne scenariusze naruszania praw obywateli i rosnącej klerykalizacji Polski. Jak nietrudno było przewidzieć, wizje te okazały się wyssane z palca. Paradoksalnie pierwszym człowiekiem, który skorzystał z "małżeńskich" przepisów Konkordatu, był... jeden z warszawskich radnych SLD, Piotr Guział (stało się to zaledwie kilka dni po wejściu w życie Konkordatu). Ten symboliczny fakt najlepiej pokazuje, że w sporze o Konkordat postkomunistom nie chodziło o sprawy merytoryczne, lecz o czysto polityczną grę. Słuszność konkordatowego przepisu najlepiej pokazuje zaś samo życie.