Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (3/2000)
Jakiej ery? Ery Jelcyna. Tymczasem — nie jest po Jelcynie. Albo — dawno jest już po nim. Po pierwsze — nie nastąpiły żadne zmiany w układzie dzielącym władzę w Rosji między KGB, wielkie banki i mafię. Jelcyn jako inicjator i rozgrywający polityki rosyjskiej skończył się kilka lat temu, trwał na Kremlu jako obrońca rodzinnego imperium finansowego, gwarant bezkarności Berezowskiego.
Zachód wita Putina z ulgą, a nawet z zadowoleniem. Politycy liczą, że równie gładko pójdzie z wyborami prezydenckimi. Czy należy bać się Putina? Strach robi złą politykę, ostrożność dobrą. Groźny jest nie Putin, lecz krótkowzroczność potęg Zachodu gotowych dalej, bez stawiania warunków, finansować miliardami dolarów stabilizację w Rosji. To prawda, ta stabilność warta jest wszystkich pieniędzy świata, ale wtedy tylko, gdy Rosja będzie dość silna, aby gwarantować równowagę w Azji. Tymczasem nikt nie zauważył rzeczy oczywistej — Rosja w 2000 rok wchodzi nadal odwrócona plecami do przyszłości, zapatrzona w przeszłość. W sprawach politycznych jest to tradycja rozwiązywania problemów narodowościowych wewnątrz imperium za pomocą brutalnej siły, na zewnątrz — aroganckimi pogróżkami. W sprawach socjalnych jest to ciągle przeszłość komunistyczna — opieranie spokoju na nieprawdopodobnej cierpliwości mas, zredukowanie demokracji do demokratyzacji — czyli fasadowych mechanizmów parlamentarnych i sloganowego sterowania opinią publiczną.
Niedługo na polskie ekrany wejdzie trzygodzinny, sławny już film Nikity Michałkowa „Cyrulik syberyjski”. W tym fascynującym rozmachem i mistrzostwem reżyserii obrazie polscy widzowie powinni obejrzeć z uwagą dwie sceny: promocji w szkole oficerskiej, z biciem w dzwony w sąsiedniej cerkwi, paradą wojskową i tłuczeniem kryształowych kielichów po spełnieniu toastu. W tej scenie sam reżyser zagrał cara, wjeżdżającego na białym koniu — boga wojny w kapiącym od złota paradnym mundurze. Przemówienie cara — Michałkowa, jakie słyszymy z ekranu, może być i współcześnie powtórzone przez rosyjskich generałów powierzających oficerom oddziały idące na front w Czeczenii. Druga scena, to odjazd na Syberię wagonów wypełnionych katorżnikami w kajdanach, w burych szynelach. Płacz, nawoływania, nastrój rozdzierającego żalu. Nie ma odruchu protestu — tylko pokorny fatalizm.
Z tego filmu więcej dowiemy się o współczesnej Rosji i o nowym lokatorze Kremla, niż z wielu powierzchownych komentarzy kwitujących odejście Jelcyna.
Nie chciałbym, aby ktoś pomyślał, że straszę Rosją. Strach jest bierny i paraliżujący, wyklucza sympatię. Ostrożność wzywa do aktywności, do zrozumienia zagrożeń. Cieszę się, gdy słyszę, że polskie rodziny, które gościły młodych ze Wschodu, uczestników warszawskiego spotkania wspólnoty z Taizé, musiały wyzbyć się schematycznych ocen, przeżyć i przemyśleć obecność konkretnych osób, które zasiadły za ich stołem. Nie tylko rząd musi prowadzić rozumną i aktywną politykę zagraniczną. Jakaś część tej polityki pozostaje zadaniem społeczeństwa — organizacji, fundacji, Kościoła — a także parafii i rodzin. To nie tylko odpowiedzialność i obowiązki — to także przygoda, która może być mądra i radosna.