Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (6/2000)
W Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan myślałem ze smutkiem o świadectwie jedności, jakie dają światu ugrupowania polityczne, które określają się jako chrześcijańskie — o tragedii w niemieckiej CDU i o dramatycznym rozdarciu w AWS.
Droga do jedności jest z pozoru łatwa. Droga autorytetu — wziąć za łeb i karcić bez miłosierdzia próbujących mieć własne zdanie. Albo droga rozumnej miłości — składać ofiarę z siebie dla dobra wspólnego, cierpliwie i jasno ukazywać cel, z nadzieją, że Duch oświeci wszystkich, aby do celu szli razem.
Kłótnie i afery mają wiele pięter. Brak informacji i różnice w interpretacjach, różnice w życiowym doświadczeniu, wychowaniu i temperamentach mają czasem ten sam polityczny skutek co egoizm i ambicja posunięta aż do paranoi, wzajemna nieufność, spisek lub chorobliwy strach przed spiskiem.
Nigdy nie ma dość czasu, aby sprawdzić, czy przeciwnik polityczny jest wysłannikiem piekieł, czy tylko my tak sobie wyobrażamy. Brakuje godzin i dni, aby o swoich trwogach przekonać politycznych sojuszników. Brakuje spokojnych chwil, aby razem zajrzeć w studnię przyszłości i zobaczyć w niej skutki naszej szarpaniny.
A tymczasem potrzeba jedności. Trzeba utrzymać choćby mizerną większość w parlamencie, jaką ma koalicja AWS z Unią Wolności, bo udane cztery reformy większość społeczeństwa uznaje za cztery katastrofy. Jeśli się nie uda poprawianie tych reform, godzenie ludzi z reformami, to samo określenie „udane reformy” zabrzmi jak polityczny cynizm. Trzeba razem wystawić kontrkandydata w wyborach prezydenckich. Trzeba mieć jakąś wspólną płaszczyznę wobec skandalicznych spóźnień w obsadzeniu stanowiska prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Prezesa nie będzie bez zgody z PSL, a to trudny partner. Jeśli AWS chce mieć jakiekolwiek szanse zwycięstwa w wyborach parlamentarnych, musi zrobić nie tylko spektakularny krok ku własnej jedności, ale musi pokazać społeczeństwu, że ta jedność to nie łatanina na pokaz, że nie jest to konstrukcja do sięgania po władzę, ale akt zgody w działaniu dla dobra wspólnego.
To wszystko jest bardzo ważne, ale w sumie mniej ważne niż duchowa potrzeba jedności chrześcijan. Jeśli politycy mieniący się chrześcijanami nie dają świadectwa twórczego działania w jednaniu się z przyjaciółmi, ze sprzymierzeńcami, z koalicjantami — to trudno uwierzyć, że wysłuchali Papieża w Sejmie, że pojęli to wszystko, co mówi on o ekumenizmie.
Szeregowemu katolikowi, elektoratowi w parafiach proces pojednania chrześcijan wydaje się bardzo powolny. Szczególnie młodzi wyrażają niekiedy niepokój, zdziwienie, niecierpliwość. Gorszy ich opieszałość teologów, sztywność struktur. Tymczasem wystarczy zebrać fakty, daty, zawarte już porozumienia, aby pojąć, że od rozpoczęcia Drugiego Soboru Watykańskiego proces budowania jedności nabrał wspaniałego przyspieszenia, a katolicy są liderami tych zmian. Otwórzmy oczy — jesteśmy świadkami cudu, i to cudu trwającego dziesięciolecia! Trzeba tylko wspólnego wysiłku, aby ten cud nie zatrzymał się, aby nie zawrócić z drogi. Młodzi katolicy, protestanci, prawosławni modlący się ze wspólnotą z Taizé w namiotach na warszawskiej Agrykoli byli jedno z Papieżem i jedno ze swoimi wspólnotami. Trochę wstyd, że politycy zostali w tyle.
Wyborcy całego AWS i całej koalicji powitaliby z radością ustanowienie stałego forum szczerych rozmów parlamentarzystów o celach i środkach polityki, o rozumieniu dobra wspólnego i polskiej racji stanu. I niechby te rozmowy dotyczyły w końcu spraw głębszych i ogólniejszych niż cząstkowe problemy, bieżące głosowania.
opr. mg/mg