Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (8/2000)
Tego samego dnia, kiedy w Szczęśliwicach premier Jerzy Buzek odbierał z rąk szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Marka Biernackiego "Krajowy program przeciwdziałania przestępczości", Sąd Rejonowy dla miasta stołecznego Warszawy z powodu przedawnienia umorzył sprawę o palenie akt SB na przełomie 1989 i 1990 roku. Dokumenty palono właśnie na terenie koszar w Szczęśliwicach, w których teraz premier Buzek oglądał pokaz akcji antyterrorystycznej. Ten zbieg okoliczności jaskrawo pokazał, że na nic zda się nawet najlepszy program profilaktyczny, jeśli winnym przestępstw z groteskowych wręcz powodów udaje się uniknąć kary. Trudno wyobrazić sobie bardziej demoralizującą sytuację. Jeszcze kilka tygodni temu, gdy prasa alarmowała, że stołeczne sądy nie radzą sobie z zalewem aktów oskarżenia, minister sprawiedliwości Hanna Suchocka odpowiadała, iż będzie starała się o umożliwienie przesunięcia niektórych spraw do rozpatrzenia sądom poza Warszawą. Sugerowała także, iż sądy mogłyby wydłużyć godziny pracy. Jednak rządowa autopoprawka, która daje ministerstwu czasowe uprawnienia do odciążania stołecznych sądów, wpłynęła do Sejmu dopiero 9 lutego. To późno. Już w ubiegłym roku kilkadziesiąt spraw uległo przedawnieniu tylko dlatego, że sądy nie były w stanie rozpatrzyć ich w wyznaczonych prawem terminach. Problemem zajęto się dopiero wtedy, gdy przedawnienie dotyczyło oskarżenia byłych oficerów SB, którzy palili archiwa dotyczące opozycji i Kościoła katolickiego. Była to sprawa, nad którą UOP i stołeczna prokuratura pracowały przez dwa lata, a zebrane tajne dokumenty liczono w tysiącach. Jak więc tak ważna sprawa mogła zaszyć się w sądowych rejestrach i nieruszona przeczekać cztery lata? Wszyscy mają nadzieję, że ustalenie winnych tego zaniedbania zajmie wymiarowi sprawiedliwości mniej czasu niż rozpatrywanie spraw w sądach, a odpowiedzialność nie rozmyje się ani nie ukryje za stosem niezałatwionych spraw.
opr. mg/mg