Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (19/2000)
W ostatnim czasie szczególną popularność w mediach zyskał temat korupcji. Stało się tak, mimo że nie wydarzyło się w tej sprawie nic, co zwykle przyciąga uwagę: żadnej wykrytej wielkiej afery, żadnych oskarżeń pod adresem osób z pierwszych stron gazet. Impuls przyszedł spoza Polski. Było nim opublikowanie raportu Banku Światowego, zwracającego uwagę na szczególne zagrożenie korupcją w naszym kraju, włącznie z najwyższymi kręgami władzy. Szczególnie bulwersująca była, opatrzona konkretną sumą, informacja o tym, ile kosztuje zablokowanie w Sejmie zmian w ustawie.
Publikacja raportu zbiegła się w czasie z narastaniem w opinii publicznej przeświadczenia, że korupcja w różnych postaciach nie jest zjawiskiem marginalnym, ale poważnym zagrożeniem dla państwa i jego obywateli. Dawniej, na początku istnienia III RP — przypomnijmy — każdy, kto głosił taką tezę, spotykał się natychmiast ze zdecydowanym atakiem jako wróg gospodarki rynkowej, miłośnik socjalizmu, a w najlepszym wypadku niepoprawny idealista, który nie potrafi zrozumieć, że świat nie jest doskonały. To prawda, że wśród tropicieli korupcji zdarzali się i tacy, którym trudno pogodzić się z zasadami działania rynku. Nie brakowało też prób instrumentalnego traktowania tej kwestii — cały czas zresztą mówiący i piszący o korupcji częściej sięgają po przykłady z przeciwnego obozu politycznego. Nie zmienia to faktu, że ataki zwolenników rynku wywoływała z góry niemal każda uwaga o nadużyciach, zwłaszcza sugerująca, że nie są to tylko odosobnione, jednostkowe przypadki.
Teraz widać wyraźną zmianę klimatu. Walka z korupcją weszła do obiegowego zestawu haseł, którym posługują się politycy i publicyści. To niewątpliwy postęp — nie sposób przeciwstawić się jakiemukolwiek złu, dopóki się nie przyzna, że ono w ogóle istnieje. Kłopot w tym, że same słowa nie wystarczą. Oczywiście, wszyscy to wiedzą, tylko że nierzadkie są przypadki, gdy gromkim deklaracjom towarzyszy konsekwentne przeciwstawianie się konkretnym antykorupcyjnym posunięciom i brak pomysłów lepszych niż krytykowane.
Przestępstwa tego rodzaju są oczywiście szczególnie trudne do udowodnienia. Chroni je zmowa milczenia obu stron, a powtarzając krążące (nieraz z nazwiskami) pogłoski, łatwo narazić się na proces sądowy. Mimo wszystko, nie jest prawdą, że nic nie da się zrobić. Od dawna np. mówi się, że urzędnicy państwowi, od których zależą rozmaite rozstrzygnięcia dotyczące konkretnych firm (np. prywatyzacji, przyznania koncesji itp.), przechodzą następnie do pracy w tych firmach. Bardzo bym chciał, gdyby się okazało, że są to tylko plotki. Dopóki jednak nikt nie dokona takiego przeglądu, nie uwierzę, że naprawdę istnieje wola walki z korupcją.
opr. mg/mg