Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (36/2000)
W swojej grupie zawodowej byłem jednym z pierwszych, którzy sięgnęli po komputer osobisty. Do dziś mam — zabytkowy już — Olivetti 20 M z twardym dyskiem (Winchester to wówczas nazywano) o dumnych 10 MB. Wtedy taki dysk budził podziw, dziś trudno chyba znaleźć program, dla którego taka pojemność byłaby wystarczająca. Wówczas „znałem się na komputerach”, moja wiedza niestety nie za bardzo posunęła się do przodu i wyprzedzają mnie nie tylko moi współpracownicy, lecz niejeden malec. Bo coraz więcej jest młodych ludzi, którzy wzrastali przed monitorem komputera i są z elektroniką za pan brat. W mig opanowują coraz to nowe programy, nie tylko korzystają z nich, ale wnoszą swoje pomysły. Ich umysłowość dopasowała się do komputera, myślą „komputerowo”, komputery stają się „ich światem”.
Właśnie to budzi jednak obawy. Komputer nie tylko weryfikuje nam myślenie, on je też ustawia. Co więcej, słychać przestrogi, że wpływa na psychikę młodych ludzi. Wprowadza ich w świat wirtualny, wciąga weń i zaraz potem przenosi w inny, kolejny wirtualny świat. Może to „siatkować” świadomość, utrudniać koncentrację, niszczyć zmysł rzeczywistości, zamazywać różnicę między światem wirtualnym i rzeczywistym. W efekcie człowiek taki może mieć — przestrzega się — trudności ze zrozumieniem świata rzeczywistego i z odnalezieniem się w nim. Komputer, który ułatwiając dostęp do informacji miał dać lepszą orientację w świecie, w jakim się żyje, może zeń wyobcowywać, rodzić pokusę ucieczki od realiów czy też buntowniczą chęć dopasowania rzeczywistości do świata wywoływanego na monitorze.
Tych obaw nie wolno lekceważyć. Ale trzeba też przyjąć do wiadomości pozytywną i optymistyczną wizję rozwoju. Przeżycia komputerowe, owo ciągłe przenoszenie się z jednego świata wirtualnego w inny (wraz z koniecznością „powrotu” do realnego), czynią młodą psychikę bardziej plastyczną, lepiej rejestrującą zmiany zachodzące w otoczeniu, ułatwiającą dostosowanie się — czyli: dzięki wędrówkom po światach wirtualnych człowiek będzie mocniej osadzony w świecie rzeczywistym. Za ważne uznaje się też to, że buszując w Internecie dostrzega się zachodzące w świecie powiązania i zależności, a to owocuje nie tylko lepszym jego zrozumieniem, ale sprzyja wytworzeniu nowych więzi wspólnotowych, nawiązywanych ponad granicami krajów czy wręcz kontynentów.
Trudno dziś przewidzieć, czy bliższe rzeczywistości okażą się prognozy optymistyczne czy pesymistyczne. Na razie widoczne są zmiany w sposobie kontaktowania się ludzi, dzięki telefonom komórkowym możemy mieć kontakt w każdej chwili z każdym, Internet umożliwia nam zdobycie wszelkich informacji, a „wchodząc” w rzeczywistość wirtualną możemy sobie zapewnić wszelkie przeżycia. Wszystko to może ułatwiać kontakty. Ale może też być inaczej. Opowiadano mi o urzędnikach pewnej instytucji, wyposażonych w telefony komórkowe: z kolegą z sąsiedniego pokoju rozmawiali przez komórkę! To oczywiście wybryk „nowych ważnych”. Ale na serio warto postawić pytanie, czy komunikacja elektroniczna naprawdę zbliża nas do bliźnich.
Sądzę, że odpowiedź wypada pozytywnie. Po ostatniej katastrofie concorde'a uzasadniano konieczność tak szybkich samolotów tym, że żadna telekomunikacja nie czyni zbędnym kontaktu osobistego. A doświadczenie poucza, że od czasu wynalezienia druku żaden nowy środek przekazu nie uśmiercił dotychczasowych: mamy telewizję, ale chodzimy do kina, grzebiemy w Internecie, ale kupujemy gazety, przede wszystkim zaś czytamy książki. Dobrze więc, że wyrasta u nas pokolenie @. Co nie zwalnia nas z troski o dobry użytek wszystkiego, co dzięki rozumowi ludzkiemu wytworzyliśmy. Dotyczy to nie tylko elektroniki.
opr. mg/mg