Służba, praca

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (45/2000)

Dobrze pamiętam czasy przedwojenne, kiedy mój śp. Ojciec wychodził codziennie rano do służby. Wychodził do służby, nie do pracy! Był urzędnikiem Polskich Kolei Państwowych. Przymiotnik "państwowe" oznaczał niewątpliwie ich właściciela, ale w pierwszym rzędzie wyrażał, iż chodzi o urządzenie publiczne, takie jak wojsko, policja, poczta, administracja państwowa. W ówczesnych warunkach, przy nieporównywalnie mniejszych możliwościach mechanicznego przemieszczania się ludzi, kolej - podobnie jak inne urządzenia publiczne - musiała być utrzymywana z publicznych pieniędzy, czyli praktycznie pochodzących z podatków. Nie wiem, w jakim procencie kolej zarabiała "na siebie" z biletów, których jednak główny sens polegał na wymuszaniu oszczędnego korzystania z urządzeń publicznych, ustanowionych i utrzymywanych po to, by służyły wszystkim. Publiczne (państwowe, komunalne) jest to, co służy wszystkim. O tym, co jest publiczne, decydują obywatele - wiedząc, że to, co publiczne, służy wszystkim, ale też jest przez wszystkich utrzymywane. Dziś nie idzie się już do służby, lecz do pracy. Gdy chcemy pochwalić urzędnika, kolejarza czy policjanta, powiadamy, że on dobrze pracuje. Pojęcie służby wyszło z obiegu, a jeżeli ktoś używa tego słowa, brzmi ono podejrzanie, często faryzejsko. Jest niestety tak, że gdy słyszę czyjeś zapowiedzi, jak to zamierza służyć (Polsce, ojczyźnie, ludziom...), to albo mu nie wierzę, albo się boję, "co też on będzie wyrabiał". Wierzyłbym takiemu jedynie wtedy, gdyby równocześnie przedstawił radykalny program odchudzenia państwa i ograniczenia sfery publicznej do tych sektorów, w których państwo przez swoich funkcjonariuszy mogłoby rzeczywiście i efektywnie służyć wszystkim. Na razie jednak państwo jest pracodawcą jak inni, zatrudnia ludzi. A pracownicy pracują - lepiej lub gorzej - też jak inni. Właśnie pracują, a nie "pełnią służbę". Nie "służba państwowa", lecz "przedsiębiorstwo państwowe", w którym otrzymuje się wypłatę, czasem wcale niezłą. Wypłatę nazywa się zarobkiem, ale pieniądze płyną nie z zysku, lecz z podatków. Wydrążenie z treści pojęcia służby nastąpiło nie tylko w krajach socjalistycznych. Idee socjalistyczne zapuściły korzenie również tam, gdzie socjalizm nie stał się ustrojem realnym. Stąd też nie tylko w naszej części świata państwo przeżywa kryzys. Bo jego sens spoczywa w pełnieniu służby, a tymczasem przejęło ono zadania, które winny wykonywać odpowiednie, nastawione na zarobek, przedsiębiorstwa. Niektóre z owych zadań państwo wykonuje w konkurencji z innymi podmiotami - np. linie lotnicze państwowe konkurują z prywatnymi, koleje państwowe z innymi przewoźnikami, poczta z innymi szybkimi doręczycielami. Przedsiębiorstwa państwowe działają wtedy nie na zasadach służby, lecz wedle reguł handlowych, przeważnie zresztą przegrywając. Niewątpliwie tzw. sektor państwowy nie jest już tak rozległy jak w czasach socjalizmu, który u nas był wprawdzie realny, ale niekonsekwentny. W konsekwentnym socjalizmie państwo byłoby jedynym pracodawcą, a wszyscy poprzez państwo służyliby wzniosłym ideałom socjalizmu. Właśnie ideałom, a nie ludziom, bo tam, gdzie wszyscy służą, nie służy nikt. Wszyscy tworzyli wszak "świat pracy". Pojęcie służby się zdewaluowało i jako puste słowo wyszło z obiegu. To zaś odbiło się rykoszetem na podejściu do pracy. Bo pracodawców zohydzono jako wyzyskiwaczy. A od zdania "dla kapitalisty nie będę pracował" blisko do podważenia sensu solidnej pracy. Przecież z punktu widzenia pracownika najemnego nie ma różnicy w tym, kto go najął. Jeden z kolegów opowiadał, jak jego tata, przedwojenny listonosz, wracał do domu szczególnie uradowany wtedy, gdy udało mu się źle zaadresowany list doręczyć właściwemu odbiorcy. Bo on traktował swe zajęcie jako służbę. Tego, co było, nie da się przywrócić. Ale historia pokazuje, że bez sektora służby trudno państwu funkcjonować. Warto przeto przemyśleć starą zasadę w naszych dzisiejszych warunkach.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama