Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (48/2000)
Aktywny udział w życiu społecznym i politycznym wymaga pewnego zasobu wiedzy oraz odpowiedniego stopnia rozeznania. Dylemat demokracji polega na tym, że głos w niej mają wszyscy, niezależnie od wiedzy, orientacji i etyki. Na ten fakt powołują się zwłaszcza politycy przegrywający i ich sympatycy, narzekający na społeczeństwo, które „jeszcze nie przejrzało”, „nie jest uświadomione”, „nie dojrzało” — byłoby dojrzałe, uświadomione i mądre, gdyby głosowało „odpowiednio”, zgodnie ze wskazaniami edukatorów narodu.
Takie demagogiczne, pełne hipokryzji i pychy pouczenia możemy sobie darować. Na szczęście nie ma obaw, by prawo głosu zostało uzależnione od cenzusu wiedzy czy od zdania egzaminu z „wiedzy obywatelskiej” po myśli nauczycieli, co sami siebie mianowali. A tak naprawdę, to z pamięcią ludzką może nie jest najlepiej, ale z wiedzą — to chyba nie najgorzej. Bo nie sposób byłoby twierdzić, że dostęp do niej napotyka niepokonalne przeszkody. Przeciwnie, zasypuje się nas informacjami. Trudno zorientować się co do ich wartości i prawdziwości, a liczba ich tak duża, że nie jesteśmy w stanie ich przetrawić. Przepuszczamy je wtedy przez sito naszej „wiedzy wstępnej”, czyli tego, co sami „z góry” już wiemy, przyjmujemy lub odrzucamy na zasadzie sympatii lub antypatii.
Można by tu postawić pytanie, która sytuacja jest korzystniejsza: ta, kiedy ludzie mają za dużo informacji, czy też ta, kiedy jest ich za mało. I tak, i owak niedobrze. Bo gdy zostajemy bombardowani nadmiarem informacji, bronimy się, odbieramy je wybiórczo, przyjmujemy do wiadomości tylko to, co chcemy słyszeć. Gdy informacji jest zbyt mało, jesteśmy po prostu niedoinformowani, nasza wiedza ma kruche podstawy, wyglądamy jak człowiek, co to przeczytał tylko jedną książkę w życiu. Co gorsza, ów brak informacji może być skutkiem ich zatajenia, dozowania — a wtedy stajemy się nader podatni na manipulację. Obracamy się w sferze „półprawd”, wypaczających rzeczywistość.
Informacji ma być — co oczywiste — ani za dużo, ani za mało. Jak to osiągnąć? Nie ma innego sposobu jak dialog. Kto chce być rzeczywiście poinformowany, nie słucha jednego radia ani nie czyta jednej tylko gazety (można oczywiście nie chcieć być poinformowanym i zawierzyć swojemu „źródłu informacji”). Przede wszystkim zaś rozmawia. I to nie we własnym tylko gronie, wśród kumpli ideowych, lecz z inaczej myślącymi. Cóż to bowiem za dialog czy dyskusja, gdy do głosu dochodzą sami swoi, wzajemnie się zagrzewający i zawsze przyznający sobie nawzajem rację? W towarzystwie adoratorów nie ma dyskusji, są tylko pochlebstwa.
Nie ma też dyskusji tam, gdzie wszyscy „mówią swoje” — dają dowód sprawności językowej, ale zachowują się jak głusi. Trzeba umieć wyłożyć swoje racje, ale trzeba też umieć słuchać. Rozmowa to nie wykład, przy którym podzielone są role: mówiący i słuchający. Rozmowa to „wymiana zdań” — towar wymieniamy przecież po to, by na tym skorzystać; ten uzyskany dzięki wymianie ma się nam przydać. Często jednak odnosi się wrażenie, że mówiący odezwał się tylko po to, by zademonstrować swą obecność, zabiera głos na każdy temat — i zawsze mówi to samo, o czymkolwiek by mówił, od razu wiadomo, na kogo rzuci błotem.
Chcemy być poinformowani? Rozmawiajmy więc z tymi, którzy się od nas różnią.
opr. mg/mg