Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (14/2001)
Rzadko które pojęcie zawiera tak zróżnicowane treści jak sprawiedliwość. Wyobrażenia wiązane z tym pojęciem i postulaty zgłaszane w imię sprawiedliwości nie tylko się różnią, ale często wręcz są sprzeczne i wzajemnie wykluczające się. Spory o sprawiedliwość są tak stare jak ludzkość. Nie są to wcale spory teoretyczne, bo w "teorii sprawiedliwości" nie wymyślono nic ponad to, co napisał już Arystoteles. Problem dotyczy praktycznej jej realizacji. Bezsporne jest, że nie ma mowy o sprawiedliwości bez równości. Sprawiedliwość wymaga przeto, by to, co równe, traktować równo. W zasadzie panuje też zgoda, że ta równość ma być geometryczna, proporcjonalna (a nie "ząb za ząb"). Dlatego formułuje się normy prawa generalnie: każdemu, kto popełnił czyn x, ma być wymierzona kara y. Od cywilizacji starożytnych sprawiedliwość jest powiązana z prawem, prawo określa, co jest sprawiedliwe, a wymierzanie sprawiedliwości nie zależy od zgody zainteresowanych. Jeśli prawo nie jest narzucone przez tyrana czy okupanta, to odzwierciedla się w nim dominujące poczucie sprawiedliwości. Udający się do sądu wiedzą, jak sąd rozstrzyga, podobnie jak przestępcy znają paragrafy karne.
Tak pojęta równość ma charakter formalny, jest to forma wymagająca wypełnienia treścią. I tu zaczyna się problem: jak ustalić równość? Ludzie nie wychodzą spod sztancy (mamy nadzieję, że nie będzie się ich klonować), nie ma równości absolutnej. Równość to pojęcie abstrakcyjne, równość w prawie ("wobec prawa") określa się przez uwzględnienie cech ogólnych, typowych, zostawiając poza polem widzenia szereg cech indywidualnych, które przecież mogą być ważne, przynajmniej dla zainteresowanych. Może zdarzyć się tak, że pominięcie tych cech indywidualnych powoduje faktyczną nierówność tego, co z punktu widzenia prawa wydawało się równe. To, co formalnie sprawiedliwe, może być materialnie niesprawiedliwe, a przynajmniej odbierane jako niesprawiedliwe. Stąd domaganie się, aby sprawiedliwości formalnej towarzyszyła sprawiedliwość materialna. Sprawiedliwość formalną dość łatwo ustalić - stosuje się po prostu metody znane z geometrii. Problemy wiążą się najwyżej z tym, że nie brak - wciąż! - zwolenników formalnej sprawiedliwości arytmetycznej, zwłaszcza gdy chodzi o kary za zabójstwo: życie za życie to właśnie arytmetyka. Jednak te problemy wydają się - mimo głosów przeciwnych - w naszej cywilizacji przezwyciężone. Trudności dotyczą natomiast sprawiedliwości materialnej. Co praktycznie sprowadza się do pytania, wedle jakich kryteriów ustalić, co jest równe, a co nierówne? Ustalenia takiego musi dokonać prawo i to nie dopiero wtedy, gdy się je stosuje, lecz już na etapie jego tworzenia. Zadanie to przypada w pierwszym rzędzie prawnikom i politykom. Prawnicy nawiązują przy tym do wiekowej praktyki prawa. Muszą też bacznie wsłuchiwać się w bieżące rozumienie sprawiedliwości. Tu bardziej dochodzą do głosu politycy, występujący jako tuba swych wyborców i przekładający na postulaty prawa ich poczucie sprawiedliwości. Wobec zgłaszanych postulatów winni jednak - także politycy - zachować dystans. Schlebianie wyborcom grozi bowiem zazwyczaj katastrofą, gdyż zagraża równości, prowadzi do prawa przynoszącego korzyści niektórym, ale kosztem wszystkich. Na szczęście stosunki większościowe w ciałach ustawodawczych są zazwyczaj takie, że w starciach politycznych ucierają się przynajmniej skrajności. Trzeźwego i przytomnego stanowiska wypadałoby spodziewać się od prawników, którzy z praktyki wiedzą, że o sprawiedliwości łatwo mówić, ale trudniej ją realizować. A także o tym, że niejednemu trudno się z nią pogodzić.
opr. mg/mg