Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (20/2001)
Czy pochwalający eutanazję zdają sobie sprawę, czym grozi jej zalegalizowanie? W tym pytaniu streszczał się „dylemat" sprzed tygodnia.
Nie brak atoli głosów, że wyrażane lęki są przesadne. Wielu uznaje za bezpodstawne obawy, że otoczenie może - kierując się kosztami leczenia czy już zmęczone długotrwałym opiekowaniem się beznadziejnie chorym - doprowadzić go do stanu rezygnacji, w którym nie pozostanie mu nic innego, jak zażyczyć sobie śmierci. Wcale się tak dziać nie musi, powiadają niektórzy. Istotnie, nie musi, ale „nie musi'" nie znaczy „nie może" ani „nie będzie". Wprowadzenie prawa pozwalającego uśmiercić na życzenie przełamuje pewną barierę. Otwiera drogę. I okazuje się, że na obranej drodze zamierza się kroczyć dalej.
Otóż -jak doniosła prasa - zaczęto już propagować „pigułkę samobójczą". Holenderska minister zdrowia, Els Borst, wystąpiła publicznie z poparciem dla pigułki, którą lekarze podawaliby osobom niekoniecznie chorym, ale „zmęczonym życiem". Pani minister wyraziła pogląd, że minister sprawiedliwości winien określić sytuacje, w których dostarczenie takiej pigułki byłoby dozwolone. Przyznała, że istnieje duże ryzyko nadużyć. Dostrzega też, że dostarczenie uśmiercającej pigułki kłóci się z powołaniem i zadaniem lekarza, tym bardziej że nie chodziłoby w takich przypadkach o ludzi chorych, lecz zmęczonych. Wreszcie sama inicjatorka pomysłu zdaje sobie sprawę ze skutków społecznych takiego prawa: ugruntowałoby się postrzeganie człowieka starszego jako uciążliwego, zbytecznego, zawadzającego. To ostatnie jest szczególnie groźne wobec odwróconej piramidy demograficznej, powodującej, że ludzie starsi, emeryci, renciści uchodzą za obciążenie społeczne. Mimo to pani minister uważa, że należy uczynić zadość prośbie osób pragnących śmierci.
Partie chrześcijańskie zarzuciły, że pani minister traktuje „ustawę o aktywnej pomocy przy umieraniu" jako krok przejściowy do poszerzenia zakresu dozwolonej eutanazji. Rzeczywiście, potwierdzają się obawy, że dokonany tą ustawą wyłom w zakazie zabijania otworzy drogę dalszym pomysłom. Oczywiście, nie ma prawnej możliwości zapobieżenia próbom samobójczym. Rosnąca liczba samobójstw to fakt. Ale samobójstwo to krok desperacki, psychologowie wyrażają wątpliwości, czy człowiek w pełni władz umysłowych jest zdolny świadomie popełnić samobójstwo (dlatego Kościół nie odmawia samobójcom pogrzebu chrześcijańskiego, uważa bowiem, że trudno taki czyn zaliczyć z reguły do poczytalnych). Zachodzi jednak znaczna psychologiczna różnica między czynnym targnięciem się na swoje życie a wyrażeniem - może mimochodem - pragnienia śmierci. Zamiast spieszenia z pomocą w realizacji takiego życzenia, należałoby przecież przywrócić zdegustowanemu człowiekowi chęć do życia, pomóc mu w przezwyciężeniu zmęczenia, przywrócić radość życia. Pomysł z „pigułką samobójczą" stawia na głowie cały nasz dorobek kulturowy i cywilizacyjny. Zamiast pomóc żyć, ma się pomagać umierać! Zamiast pomóc zmęczonemu w dźwiganiu ciężarów, uwalniać się od zmęczonych! Bo czy naprawdę mija się z rzeczywistością twierdzenie, że ci, którzy popierają ułatwianie w popełnianiu samobójstwa, kierują się nie tyle litością nad zmęczonym człowiekiem, ile chęcią uwolnienia siebie samych od ciężarów? Nie wiem, ale warto postawić i samokrytycznie przemyśleć pytanie, o czyje dobro rzeczywiście chodzi. I czy „dobro" w kontekście eutanazji to naprawdę właściwe słowo?
opr. mg/mg