Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (48/2001)
Są tacy, którzy oceniają rzeczywiste bezrobocie w Polsce na 20 proc., doliczając do zarejestrowanych milionów jeszcze setki tysięcy tych, którzy wegetują w gospodarstwach rolnych rodziców, którzy nie mają uprawnień do zasiłku i nie widzą sensu w rejestrowaniu się. Bolesnym problemem jest bezrobocie absolwentów wyższych uczelni, którzy zdobywali wiedzę ciężką pracą, kończyli naukę dzięki wyrzeczeniom całej rodziny, byli dla niej nadzieją. W kręgu rodziny i przyjaciół mam co najmniej czworo takich zagubionych, zgaszonych dusz. Trudno z nimi rozmawiać, trudno pompować w nich nadzieję. Jeszcze groźniejsze społecznie jest bezrobocie młodych ludzi, których rodzice są również bez pracy. To zjawisko tworzy całe strefy rozgoryczenia i bezradności, tworzy podłoże, na którym wyrasta przestępczość, uzależnienia, brak szacunku do władzy, do prawa, do wspólnoty.
Nie wiem, czy rację mają ci, którzy obwiniają za rozmiary bezrobocia związki zawodowe. Mówią, że związki blokują zmiany w kodeksie pracy, a obowiązujące przepisy skłaniają przedsiębiorców do ograniczania zatrudnienia, do korzystania z „pracowników szarej strefy”, do takich fikcji, jak namawianie swoich pracowników, aby zakładali własne fikcyjne przedsiębiorstwa, w których „na niby” sami się zatrudnią, płacąc ubezpieczenie, zasiłki zdrowotne i tak dalej. Wydaje się, że SLD-owska władza nie ma woli politycznej zasadniczej walki z bezrobociem, bo bezrobotni to jej elektorat, szczególnie ci potencjalni bezrobotni, jakich należałoby zwolnić z nierentownych, utrzymywanych przez budżet przedsiębiorstw.
Jest oczywiste, że sytuacja nie zmieni się na lepsze w wyniku jednego genialnego rozstrzygnięcia prawnego, czy jakiejś kluczowej decyzji zagranicznego inwestora. Przeciwnie, bezrobocie poszerza strefy biedy, a biedni nie kupują. Kurczy się więc rynek wewnętrzny, a to wycina kolejnych producentów, kolejne przedsiębiorstwa z ich miejscami pracy.
Cóż tedy robić może szeregowy, zatroskany przyszłością obywatel? Mam trzy rady, jeśli głupie, niech je skrytykują (a szybko, a ostro!) znający się lepiej na ekonomii Czytelnicy. Po pierwsze, trzeba kupować produkty krajowe, unikać etykiet, na których jest napis w obcym języku, unikać supermarketów i sklepów stanowiących część wielkich zagranicznych sieci handlowych. Ja wiem, tam też pracują Polacy. Wiem też, jak są opłacani i traktowani, wiem, że zyski odpływają z kraju. Po drugie — nie wyrzucaj starego mebla, urządzenia, samochodu czy innego przedmiotu, raczej poszukaj rzemieślnika, który naprawi, odnowi, dorobi części. Jeśli znajdziesz uczciwego i fachowego majstra, zapłać mu dobrze, a przede wszystkim poleć go sąsiadom, rodzinie, przyjaciołom. Jak będzie miał zamówienia, może zatrudni ucznia, może wynajmie szopę na magazyn. Zobacz, ile wspaniałych książek w twoim domu rozsypuje się — czy nie powinien się nimi zająć introligator? I wreszcie po trzecie — trzeba spędzać wakacje w kraju, jeździć na narty w Bieszczady czy na Śnieżnik, latem nad Bałtyk, nad jeziora, w polskie lasy. Jest tyle Polski do odkrycia, są takie piękności w kraju — sanktuaria pielgrzymkowe, pałace, urocze miasteczka. Znasz Grybów, Sandomierz, Paczków, Jarosław, Łańcut? Byłeś w Puszczy Rominckiej czy na Pojezierzu Włodawskim? I nie wstyd ci marzyć o Lazurowym Wybrzeżu?
W kontekście bezrobocia nie martwiłbym się otwierającymi się przed ludźmi Zachodu możliwościami zakupu ziemi w Polsce. Nie dajmy się bujać, nie wykupią nas, nie zaleją. Kto zna trochę społeczeństwa Niemiec, Austrii, Francji, Holandii, ten wie, że utraciły one swoją demograficzną prężność sprzed wieku, potrzebują teraz ludzi i bezpieczeństwa, a nie przestrzeni i ryzyka. Kupują posiadłości na Capri, Malcie, Krecie, w Hiszpanii. Jeśli kogo ciągnie na Wschód, to nie młodych. A starsi są raczej ostrożni. Jeśli więc pojawi się tu dwa tysiące czy dwadzieścia tysięcy przedsiębiorczych obcokrajowców, to raczej dadzą nam zarobić, dadzą jakieś zatrudnienie. A jeśli osiedlą się, to spolonizują się bez trudu, byle tylko nasza kultura zachowała swoją atrakcyjność i otwarcie.
opr. mg/mg