Wyjaśnianie afery, czyli jak samego siebie podnieść za włosy

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (8/2003)

Od kilku tygodni media i opinia publiczna interesują się niebywale aferą Rywina. Badania opinii publicznej wykazują, że większość, wyraźnie ponad 50 proc. badanych, nie wierzy w wyjaśnienie afery. Czy słusznie?

Zacznijmy od tego, kto ma wyjaśniać całą rzecz.

Prokuratura? Ta sama, która podlega ministrowi Grzegorzowi Kurczukowi i Leszkowi Millerowi. Ta sama, która już nie raz wykazywała się na zmianę nieudolnością w ściganiu prawdziwych przestępców i gorliwością w wykonywaniu nakazów polityków. Śledztwo prowadzi prokurator, której prasa już zarzuciła nierzetelność w innej, również powiązanej z polityką sprawie (chodziło o położenie śledztwa w sprawie przetargu w Warszawie, który w podejrzanych okolicznościach wygrała spółdzielnia znana z powiązań z wieloma politykami). Prokuratura, która potrzebowała wyraźnego nakazu Komisji sejmowej, by zebrać podstawowe dla śledztwa materiały: billingi rozmów Lwa Rywina i dokonać przeszukania w jego domu i biurze.

Komisja Śledcza Sejmu? Komisja złożona w większości z członków i koalicjantów partii, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sama jest po uszy uwikłana w całą aferę. Komisja, która konsekwentnie odmawia zbadania rejestru rozmów premiera i jego współpracowników, choć sam Miller nie ma nic przeciwko temu. Wyobraźmy sobie przez chwilę posła Ryszarda Kalisza rozwiązującego korupcyjną zagadkę, w której trzeba przycisnąć premiera, szefa SLD-owskiej telewizji, ludzi SLD w Krajowej Radzie, czy może nawet samego prezydenta. To tak jakby oczekiwać od niego, że sam siebie podniesie za włosy.

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji? Ta sama, która doprowadziła do sytuacji, w której całe publiczne media zostały oddane w dzierżawę wieczystą partii Leszka Millera i Jerzego Urbana. Ta Rada, której sekretarz prowadzi własne gierki i wywiera naciski na prywatne media, które mają czelność nie tańczyć tak jak zagra partyjna orkiestra.

A może sprawę wyjaśnią media? Na przykład gazeta, której redaktor naczelny przekonał się niedawno, że w Polsce korupcja nie jest obsesją prawicowych oszołomów, ale który jest pewien, że nie dotyczy ona na pewno premiera ani prezydenta. Wie, bo ich dobrze zna i nie musi sprawdzać. Może telewizja kierowana przez Roberta Kwiatkowskiego, w której taśmy, na których zarejestrowano kontrowersyjne zachowanie prezydenta Kwaśniewskiego w Charkowie, zginęły bezpowrotnie natychmiast po powrocie ekip telewizyjnych z Ukrainy? Ta sama telewizja, która od lat stara się być „przyjazna dla polityków”, w tym szczególnie dla polityków z SLD i PSL? Może inne telewizje, w których władzach zasiadają zaufani ludzie dawnej partii komunistycznej?

Służby specjalne? Te same którymi kieruje były bliski współpracownik sekretarza Krajowej Rady Andrzej Barcikowski, były pracownik KC PZPR?

Proszę bardzo, mają państwo spory wybór. Mnóstwo instytucji, które mają instrumenty do wyjaśnienia sprawy. Pewien problem tkwi jednak w tym, że są one same tak głęboko uwikłane w układy partyjne, że tylko ostatni naiwny uwierzy, że potrafią doprowadzić rzecz do uczciwego końca. I jak się okazuje, publiczność to rozumie.

No dobrze, powie ktoś — jeśli całe towarzystwo jest ze sobą tak mocno splecione, to dlaczego cała afera ujrzała światło dzienne? Dobre pytanie.

Być może odpowiedzi nigdy nie poznamy. Warto jednak przyglądać się, jak cała rzecz się toczy. Może na naszych oczach pęka układ, który miał niepodzielnie sprawować rząd dusz w III RP...


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama