Sejm przyjaźniejszy matkom

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (36/2003)

Dwie posłanki obecnego Sejmu wszczęły bunt. Nie, nie chodzi o kolejne awantury o polski cukier czy blokowanie mównicy przez Samoobronę.

W styczniu przyszłego roku urodzin dziecka spodziewa się Sylwia Pusz z SLD. Dwa miesiące później na świat ma przyjść dziecko posłanki SKL Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk.

Obie Panie doszły do wniosku, że nie będą w stanie uczestniczyć w posiedzeniach Sejmu, jeśli nie będzie gdzie pozostawić niemowlaka. A w Sejmie żłobka nie ma.

Krótko mówiąc, dotychczasowy Sejm pozostawiał paniom-posłankom wybór - albo opieka nad dzieckiem, albo udział w posiedzeniach.

Trudno orzec, dlaczego problem dotąd nie był sygnalizowany. Być może średnia wieku posłanek była wyższa, być może też wcześniejsze mamy-posłanki zostawiały niemowlęta w domu na czas posiedzeń.

- Dlaczego jednak mam rozstawać się z moim dzieckiem na 3-4 dni? - zapytały posłanki, z których jedna mieszka w Poznaniu, a druga w Starogardzie Gdańskim.

Obie Panie zaproponowały, by z pieniędzy Sejmu stworzyć w Sejmie miniżłobek. Za opiekunkę do dzieci są gotowe płacić z własnej kieszeni.

Dla Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk to już drugie dziecko w trakcie kolejnych kadencji sejmowych. Przy pierwszym dziecku jedyne co udało się jej uzyskać to przeniesienie w hotelu sejmowym z „jedynki" do pokoju dwuosobowego. Do opieki nad dzieckiem angażowała przywożoną z sobą matkę, z którą musiała dzielić jeden z przyznanych pokoi.

Tym razem powinno być już lepiej. Marszałek Sejmu nie ma nic przeciwko sejmowemu żłobkowi.

Ale stare nawyki zostają. Kiepskim poczuciem humoru błysnął jeden z polityków prawicy, który, komentując inicjatywę posłanek, zażartował, że on swego dziecka nigdy by do sejmowego miniżłobka nie oddał, „bo woli swoje dziecko trzymać jak najdalej od polityki".

No właśnie - takie dowcipasy doprowadzają do furii młode matki. Łatwo jest deklarować politykę prorodzinną, ale znacznie trudniej ułatwiać młodym kobietom potykanie się z tysiącami trudności po podjęciu decyzji o urodzeniu dziecka.

Młode matki, znając absolutny brak wyczucia panów - decydentów na ich problemy - zaciskają zęby i starają się radzić sobie same, nikogo o nic nie prosząc. Właśnie dlatego parę lat temu posłanka Arciszewska-Mielewczyk urządzała w sejmowym hotelu „na dziko" opiekę nad swoim niemowlęciem.

Czasem jednak panie pytają - i słusznie pytają - dlaczego ich ciąża traktowana ma być jako jakaś fanaberia albo coś, z czym muszą sobie radzić przy obojętności innych.

To samo pytanie zadają sobie też w pociągach, gdzie nie sposób choćby w jednej toalecie na cały skład zamontować półeczki do przewinięcia dziecka, czy w tramwajach, gdzie nikt nie respektuje oznaczeń miejsc dla matek z dziećmi.

Polityka prorodzinną to nie tylko walka przeciw zabijaniu dzieci nie narodzonych czy starania o dodatki rodzinne. To mnóstwo dużych i małych kroków, które sprawią, że matki przestaną kojarzyć urodzenie dziecka z paroletnią gehenną. Ukłon w kierunku młodych mam ze strony Sejmu to w tej mierze optymistyczny sygnał.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama