Kij w szprychy

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (37/2003)

"Za zakrętem stali, rower mu zabrali..." - mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze, zacni utracjusze raju, słowa dowcipnej piosenki Andrzeja Rosiewicza o wyczynach niejakich chłopców - radarowców? Bo ja ostatnio, pomimo upływu tylu lat, znowu ją sobie nucę. Mam swoje powody. Tylko proszę nie podejrzewać, jakobym zamierzał wystąpić w kolejnej edycji telewizyjnego „Idola", bo nie lubię patrzeć na ludzi źle wychowanych, pastwiących się nad młodziakami i młódkami - często, to prawda, pozbawionymi uzdolnień muzycznych - którzy lubią sobie pośpiewać przed kamerami. Był niegdyś w telewizji podobny program, tyle że prowadzący go prof. Bardini prezentował, pomimo dużej dozy krytycyzmu, nieco odmienne maniery.

Ale do rzeczy. Jako nałogowy rowerzysta jestem szczerze zaniepokojony perspektywą przymusowego ubezpieczenia się przed wypadkami.

Choć brzmi to jak wrześniowy żart, to jednak, dzięki kolejnemu „pomysłowemu Dobromirowi", farsa może stać się faktem. A wszystko to za sprawą poważnego kryzysu, który przeżywają obecnie towarzystwa ubezpieczeniowe; ich szefowie kombinują więc, jak tu się jeszcze dobrać do naszych kieszeni. Tym razem wypadło, niestety, na cyklistów, którym nie od dzisiaj ktoś usiłuje włożyć kij w szprychy. Wystarczy tylko przypomnieć, że przed rokiem zanosiło się na wprowadzenie przymusu jazdy na rowerze w kaskach. W trosce, rzecz jasna, o życie i zdrowie wszystkich użytkowników rowerów. Natomiast wcześniej zapowiadano obowiązek znakowania rowerów i wystawiania... dowodów rejestracyjnych, oczywiście, dla naszego dobra. Planowane obecnie ubezpieczenia od wypadku podczas jazdy rowerem są więc tylko kolejną próbą uszczęśliwiania rowerzystów na siłę. Krótko mówiąc: ktoś chce nam bez przerwy robić dobrze, nawet jeśli my sami odczuwamy to jako ciosy pompką - jak to malowniczo, acz dosadnie powiadają górale -„z całej mocy między ocy".

Pomijając kwestię zasadniczą, czy istnieją ubezpieczenia, które nie budzą zastrzeżeń moralnych, nie mogę - bo nie chcę - pojąć, dlaczego ktokolwiek miałby mieć prawo zmuszać mnie do jakiegokolwiek ubezpieczenia? Niechaj ubezpiecza się, kto chce, choćby na najwyższą stawkę, ale z własnej woli. Jeśli urzędnicy nakładają na ludzi obowiązek ubezpieczania się, to znaczy, że uzurpują sobie prawo do decydowania za nas o nas.

Dla swojego pomysłu towarzystwa ubezpieczeniowe uzyskały poparcie policji, która sugeruje, że dzięki temu zmniejszy się ilość wypadków drogowych, w których uczestniczą rowerzyści. I to właśnie dlatego nucę sobie od pewnego czasu piosenkę o „chłopcach - radarowcach". Kto pamięta cały tekst, wie, że ostatecznie okazali się oni przebierańcami. Łudzę się, że i ci, którzy popierają teraz ubezpieczycieli także nie są oryginalnymi policjantami. Zawodowi stróże prawa mieliby udzielać wsparcia hochsztaplerom od ubezpieczeń, szukającym tylko okazji do uszczuplenia zawartości naszych portfeli? Jeśli jednak to nie przebierańcy, drzyjcie posiadacze wrotek, deskorolek, a może i właściciele desek surfingowych oraz materacy wodnych, bo niebawem ktoś zatroszczy się i o was. A kto ma jeszcze hulajnogę, niechaj jeździ nią do woli, póki jeszcze może, bez obowiązkowego ubezpieczenia.

Ciekawe, jakie sankcje będą grozić rowerzystom, którzy uchylą się od ubezpieczenia? Skoro ci, którzy za zakrętem stali, zabrali żołnierzowi z piosenki rower, to może i nam odbiorą? Mam nadzieję, że skończy się na propozycji.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama