Wbrew frustracjom

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (8/2004)

Piętnaście lat, które upłynęły od chwili rozpoczęcia rozmów przy Okrągłym Stole, były dla wielu Polaków okresem głębokich rozczarowań i narastającej apatii. Skąd tyle frustracji w narodzie? Otóż - w odróżnieniu od większości społeczeństwa - ludzie dawnego systemu oraz kolaboranci peerelowskiego aparatu władzy mają się obecnie znakomicie. Dzięki tamtym umowom uchronili się przed dekomunizacją, zapewniając sobie miękkie lądowanie w III Rzeczpospolitej. Cóż, znacznie wcześniej wiedzieli, co się święci.

Wystarczy zajrzeć do znakomitej książki prof. Jadwigi Staniszkis „Postkomunizm", aby dowiedzieć się o przełomowym znaczeniu roku 1984. Wtedy nastąpił zwrot w „zimnej wojnie", a działacze młodzieżowi z młodymi ekonomistami partyjnymi i częścią oficerów służb specjalnych byli wysyłani na Zachód. Przygotowywali się już wtedy do

rządzenia Polską w chwili, kiedy nastąpi podzielenie się władzą z częścią opozycji. Animatorem „opozycji konstruktywnej" był w Europie Środkowej Władimir Kriuczkow, szef KGB, patron Okrągłego Stołu. Prof. Staniszkis przypomina, że to właśnie Kriuczkow, jako pierwszy polityk z zagranicy, złożył gratulacje Tadeuszowi Mazowieckiemu, kiedy ten w 1989 r. został premierem. Warto wyławiać takie informacje, bo bez nich trudno zrozumieć to, co się stało i nadal trwa.

Wygląda więc na to, że nazbyt rozbudziliśmy wtedy swoje nadzieje, łudząc się - może nieco naiwnie - że po upadku „komuny" i rozpadzie ZSRR nastanie czas, w którym do głosu dojdą ludzie mądrzy i przyzwoici. W konsekwencji pogłębiające się poczucie, iż zostaliśmy „wystrychnięci na dudka", zniechęciło wiele osób do aktywności publicznej. Wprawdzie zachęcano nas, abyśmy sprawy brali w swoje ręce, ale brzmiało to jak kiepski żart, bo ludzie poczuli się odsunięci na bok, czyli - jak to się mądrze powiada -nie stali się podmiotem przemian społecznych. Dostaliśmy więc, raz jeszcze, nauczkę: skoro sami nie wzięliśmy spraw w swoje ręce, uczynili to za nas inni. Wybierając bierność, scedowaliśmy większość spraw na polityków.

Ten i ów boksuje się z myślami, że zaprzepaścił jedną czy drugą okazję, że może powinien zapisać się do ja-

kiejś partii albo nawet wyjechać na stałe z Polski. Czy jednak nie mielibyśmy większego kaca, gdybyśmy rzeczywiście tak uczynili? Bądźmy szczerzy: „znakomite okazje" bywają, najczęściej, bardzo wątpliwe moralnie. Wstąpienie do partii wzbudza opory przed zaprzedaniem się grupie demagogów, a wyjazd z Ojczyzny grozi rozpadem więzi rodzinnych. Ale wątpliwości pozostają, bo tak czarno, oczywiście, być nie musi. Zdarzają się bowiem - choć rzadko -wyśmienite okazje. W partiach politycznych są także, na szczęście, ludzie przyzwoici, a na emigracji żyje wielu wartościowych ludzi, którzy ani nie porzucili swoich bliskich, ani nie ulegli wynarodowieniu. Tylko nie mamy gwarancji, że i nam by się powiodło. Dalsze rozpamiętywanie nie ma więc sensu, bo niczego już nie odmieni.

Czy, mimo wszystko, przebudzimy się do aktywności i weźmiemy choćby część spraw w swoje ręce? Spróbujmy ratować, co się da, nawet jeśli zderzymy się z murem inercji urzędników, bezdusznie egzekwujących najgłupsze przepisy, mnożone z takim zapałem przez „wybrańców narodu". Trzeba będzie wkrótce powalczyć o wybory w okręgach jednomandatowych, a także o roztropny wybór nowego prezydenta. Doprawdy, jest coś jeszcze wspólnie do zrobienia.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama