Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (43/2004)
Według przeprowadzonego w dzień wyborów niezależnego sondażu Gallupa, 48 procent Białorusinów naprawdę poparło prezydenta. W referendum znoszącym ograniczenie liczby kadencji prawie połowa głosujących powiedziała „tak". To oznacza nie tylko, że Aleksander Łukaszenko po raz trzeci będzie mógł ubiegać się o prezydencki fotel, co według pesymistów skończy się dożywotnią kadencją słynnego batki. Znaczy także, że Łukaszenko przelicytował. Wystarczało tylko trochę „podrasować" wybory. Tymczasem, przygotowując się do referendum, białoruskie władze uruchomiły całą ciężką artylerię. Głosowanie trwało tak naprawdę niemal tydzień, bo już od wtorku - lokale wyborcze otwarte były po kilka godzin dziennie. Do wcześniejszego głosowania zagoniono studentów, każąc im spełniać obywatelski obowiązek pod groźbą usunięcia z uczelni; brygadziści mieli dopilnować 100-procentowej frekwencji w swoich zakładach pracy. Kampania wyborcza w państwowych mediach w 70 proc. składała się z wystąpień ojca narodu. Opozycja, jeżeli była wspominana, to głównie jako zdrajcy ojczyzny, którzy za brudne dolary na terenie obcych ambasad knują z agentami CIA. Telewizji BBC udało się dostać zdjęcia, na których wyraźnie widać, jak przewodnicząca jednej z wyborczych komisji rozdaje przybyłym na głosowanie emerytom referendalne biuletyny z już zakreślonym słowem „tak".
Władze nie zapomniały także o parlamentarnych wyborach. 45 proc. opozycyjnych kandydatów w ogóle nie zostało zarejestrowanych. Dodatkowe 10 proc. skreślano z list wyborczych jeszcze w sobotę, pod najdziwniejszymi pretekstami - a to pomylenia się w deklaracji majątkowej, a to na życzenie jakichś anonimowych wyborców, a to z powodu nieujawnienia liczby ulotek - notabene fałszywek, których pojawienie się kandydat z opozycyjnego Białoruskiego Frontu natychmiast zgłosił w prokuraturze i Centralnej Komisji Wyborczej.
Jedynym państwem, którego politycy jeszcze w niedzielny wieczór bez najmniejszych zastrzeżeń zaaprobowali, zarówno przebieg, jak rezultat wyborów, była Rosja.
Występujący w białoruskiej telewizji wpływowy członek Dumy Państwowej Gienadij Sieliezniow pogratulował Białorusinom sprawnie przeprowadzonego głosowania i zganił Zachodnią Europę za - jak to określił - uleganie wpływom Waszyngtonu i bezsensowne czepianie się białoruskich procedur wyborczych. Za to poparcie Łukaszenko zapłaci najprawdopodobniej następnymi gospodarczymi koncesjami na rzecz Moskwy, a to oznacza jeszcze mocniejsze wepchnięcie, i tak już półuduszonej Białorusi, w ramiona Kremla. Białorusią prezydent może jeszcze stroić groźne miny, ale smycz jest coraz krótsza. Licytacja Łukaszenki o ból głowy przyprawi przypuszczalnie także Unię Europejską. W chwili gdy piszę ten artykuł, nie ma jeszcze oficjalnego stanowiska OBWE. Nieoficjalnie europejscy obserwatorzy mówią jednak, że wobec wszystkich odnotowanych incydentów wyników białoruskiego referendum i wyborów parlamentarnych uznać nie mogą. To zaś oznacza dalszą izolację Białorusi na arenie międzynarodowej. UE i Stany Zjednoczone już bowiem zapowiedziały, że wizowym embargiem obejmą nie tylko, jak dotychczas, prezydenta oraz czterech jego współpracowników, oskarżanych o udział w tajemniczym zaginięciu kilku białoruskich opozycjonistów. Zakaz wjazdu ma dotyczyć wszystkich wyższych urzędników państwowych. Czyżby więc finis Bielarusie?
Korespondent Sekcji Polskiej BBC
opr. mg/mg