Obiad

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (Przewodnik Katolicki 8/2005)

Wszystkich fanów „Gazety Wyborczej" uraduje zapewne fakt, że redaktor Adam Michnik wrócił do Warszawy i to wrócił w wielkim stylu. Tydzień temu, prosto na sobotni obiad z Jerzym Urbanem, redaktorem naczelnym tygodnika „NIE". Słusznie zresztą, bo Urban wydawał się ostatnio niepocieszony po wyroku sądu, który skazał go za publikację opluwającą Papieża. Żalił się nawet na pierwszej stronie „NIE" na ograniczanie wolności słowa w Polsce i wojujący klerykalizm.

Nic dziwnego, że ze stanu przygnębienia rozwojem sytuacji i „szalejącą kościelną cenzurą" wyciągać go musiał niezłomny obrońca honoru i wolności, ekspert w sprawach dobrego smaku. Według relacji naocznego świadka, dziennikarza Jarosława Jakimczylca, panowie w jednej z restauracji przy Marszałkowskiej w Warszawie spożywali wylwintne potrawy kuchni tajskiej i zaśmiewali się do łez ze starych dobrych numerów, takich jak choćby wesołe opowieści o stalinowskim pułkowniku Światle czy z nowych dykteryjek o życiu towarzyskim przyjaciół z Towarzystwa. Na zdjęciach w gazecie panowie wyglądają na tryskających optymizmem, choć wypada zauważyć, że Jerzy Urban wyraźnie lepiej niż jego rozmówca opanował technikę posługiwania się pałeczkami. Po Adamie Michniku nie widać śladu przebytej choroby, co jest dobrą wiadomością dla czytelników jego publicystyki.

Rozczarowuje nieco komentarz Jerzego Urbana do spotkania, który pytany o to, czy był pierwszą osobą, z którą Adam Michnik zjadł obiad po powrocie z zagranicznej rekonwalescencji powiedział: "...komu do tego z kim ja jem obiad, i to jest cały mój komentarz". Komentarza Michnika nie było.

A szkoda. Bo jeśli rzeczywiście nożna się zgodzić z Jerzym Urbanem, że „komu do tego z kim on je obiad", to w wypadku Redaktora przez duże R już chyba tak nie jest. Zażyłość, jaka łączy go z Urbanem, powoduje pytania nawet w samej „Gazecie". W redakcji zresztą chyba nikt nie wiedział, że szef wrócił do Polski.

Nawet w „Wyborczej " narzekają, że alianse i sympatie szefa psują im na mieście reputację, i to w momencie, kiedy „Gazeta" występuje w pierwszym szeregu na antylustracyjnym froncie i to pod hasłami przyzwoitości, uczciwości, troski o ludzi gnębionych przez komunistów pokroju Urbana itp. Jak Michnik może w ogóle spotykać się z taką postacią jak Urban i to w wyraźnie rozrywkowym anturażu?

Można by zadać pytanie: a co złego w zjedzeniu obiadu ze starym kumplem, człowiekiem, który jest kolegą po fachu, też redaktorem i też walczy z ciemnogrodem, oszołomstwem i wstecznicwem? Myślę, że odpowiedź ich byłaby jedna: właściwie nic.

Publicysta

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama