Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (36/2005)
Kandydat Cimoszewicz rozpoczął w tym tygodniu oficjalnie swoją kampanię wyborczą. Ściślej, zrobiła to pani Kwaśniewska. Co prawda kilka tygodni temu kandydat Cimoszewicz już raz oficjalnie kampanię rozpoczął i także ogłaszała to wyborcom pani Kwaśniewska, ale w końcu kampania ta z zasady skierowana jest do ludzi skłonnych raz jeszcze „wybrać przyszłość", a ci nie mają zbyt dobrej pamięci. Zamysł jest oczywisty: ponowne rozpoczęcie kampanii ma unieważnić rozpoczęcie poprzedniej i wszystko, co się stało potem. Bo jak na razie kampania wyglądała tak, że kandydat wystartował z niezwykłą pewnością siebie i arogancją, nie kryjąc przekonania, że wygraną ma już w kieszeni, by malowniczo poślizgnąć się na swych oświadczeniach majątkowych.
Drugi początek był od pierwszego zasadniczo różny. Poprzednio nacisk położono na wizerunek Cimoszewicza nieumoczonego ani w korupcję, ani w partyjną politykę. Teraz prezentowano nam głównie męczennika, na widok cierpień którego pani prezydentowej „krwawi serce". Tamten Cimoszewicz chciał wziąć wyborcę na światowy szyk, ten - na litość. Żali się, że go rywale bezlitośnie potraktowali i wzywa obywateli, aby poprzez głosowanie na niego przeciwstawili się brutalizacji polskiej polityki. Nie wróżę tej strategii sukcesu. Żadne płacze, jaka to brudna stała się kampania, nie zmienią i nie przysłonią dwóch zasadniczo kompromitujących Cimoszewicza faktów. Po pierwsze - w sprawie akcji Orlenu i swoich oświadczeń majątkowych powiedział nieprawdę i to kilkakrotnie, w tym raz zeznając pod przysięgą. Po drugie - nie umie wyjaśnić, skąd wzięła się koło niego pani Jarucka, i dlaczego, jeśli jest to osoba tak niewiarygodna (czy wręcz wariatka), jak twierdzi, przez ponad pięć lat zabierał ją ze sobą jako bliską współpracownicę do każdej kolejnej instytucji, w której pełnił wysokie funkcje. Ta sprawa zresztą dopiero się zaczęła i w nadchodzącym tygodniu należy się spodziewać jej rozwinięcia, zapewne w kierunku rodzimej „afery rozporkowej".
Medialna feta, „krwawiące serce" prezydentowej i lamenty nad „brudną kampanią" raczej już Cimoszewiczowi nie pomogą. Gdyby zdobył się na natychmiastowe ujawnienie kulis całej sprawy, zapewne odparłby atak i może nawet zyskał. Ale zabrakło mu charakteru i zdecydowania. Może nie powinno to dziwić, skoro na swego następcę namaścił go polityk, który zaprzysięgał się, że ma dyplom i że nigdy nie znał żadnego Ałganowa.
opr. mg/mg