Gra naszymi emocjami

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (9/2006)

Kiedy po orędziu prezydenckim okazało się, że parlament nie zostanie rozwiązany, w mediach opadły emocje. Choć, zapewne, nie na długo. Nie jest bowiem tajemnicą, że wielu dziennikarzy nie przepada ani za PiS-em, ani za Kaczyńskimi. Z tej przyczyny jesteśmy, co i rusz, bombardowani rozmaitymi przestrogami: ktoś wieści kryzys za kryzysem, ktoś inny mówi coś o „wojnie braci Kaczyńskich", a jeszcze inny przestrzega przed „kolejnym szantażem" albo „brutalną grą bliźniaków".

I tak, zacni utracjusze raju, doczekaliśmy się swoistej militaryzacji języka dziennikarskiego. Czy można się więc dziwić ludziom - wysłuchującym złowrogich prognoz o rzekomej dyktaturze braci Kaczyńskich i zawłaszczaniu przez PiS całego państwa - że także ulegają emocjom? Kto wie, czy przyczyną tych wszystkich lamentacji nie jest naruszenie poczucia bezpieczeństwa i bezkarności kolejnych grup interesu? Skoro odwołano już część ambasadorów, a z resortu spraw wewnętrznych usunięto ponad trzystu esbeków...

A tak przy okazji, jesteśmy zarzucani mało klarownymi sondażami, z których najzabawniejszy i najmniej wiarygodny wydaje się ten z „Gazety Wyborczej". Miało z niego wynikać, że Polacy są wprawdzie zadowoleni z decyzji Lecha Kaczyńskiego, ale darzą go znacznie mniejszym zaufaniem, bo zaangażował się po stronie swojego obozu politycznego. Gdyby tak rzeczywiście było, rzekłbym z ironią, iż to hipokryzja.

Bo chyba nikt nie zapomniał, że Kaczyński został wybrany jako kandydat PiS, który - ani przed, ani po elekcji - nie deklarował, jak to uczynił jego poprzednik, że zamierza być prezydentem ponadpartyjnym. Nic więc dziwnego, że wspomaga realizację programu swojego zaplecza politycznego, czyli PiS. Owszem, byłoby niedobrze, gdyby zaangażował się w bezpośrednią grę partyjną; wolelibyśmy, aby potrafił zachować wobec niej dystans. Ale nie powinniśmy też ulegać mitowi, jakoby nagle stracił poglądy i sympatie polityczne. Miałby symulować apartyjność, a cichaczem wspierać swój polityczny matecznik, jak to czynił przez obie kadencje Kwaśniewski wobec SLD? Taka fałszywa bezstronność nikomu z nas nie jest, doprawdy, potrzebna. Ktoś roztropnie zauważył, że bezstronna może być królowa angielska, bo ona nie jest wybierana, tylko dziedziczy tron. U nas jednak byłaby to tylko kolejna mistyfikacja, podobna tej, którą praktykował Kwaśniewski, pozując na prezydenta wszystkich Polaków.

Trochę jednak żal, że narasta deficyt niezależnych obserwatorów politycznych, przez co brakuje spokojnych, wyważonych komentarzy, które próbowałyby wyjaśniać ludziom, co się dzieje i opisywałyby grę polityczną, prowadzoną przez różne grupy. Zamiast tego większość komentatorów uznała za swój obowiązek opowiedzieć się po jednej ze stron, zupełnie niepotrzebnie podgrzewając nastroje społeczne. Może ktoś wie - po co?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama