Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (50/2006)
W cieniu wyborów przemknęła wiadomość o śmierci Miltona Friedmana, współzałożyciela słynnej chicagowskiej szkoły ekonomii i noblisty z 1976 r. Skończyła się pewna epoka, bo Friedman jest w świecie ludzi wolnych symbolem myśli neoliberalnej, promującej gospodarkę wolnorynkową w opozycji do etatyzmu - zakładającego ingerencję państwa w działalność przedsiębiorstw prywatnych. Ten wybitny ekonomista był m.in. doradcą ekonomicznym Richarda Nixona, a także Ronalda Reagana.
Tymczasem u nas, po zwycięstwie p. Gronkiewicz-Waltz w „wielkiej warszawskiej", uwaga mediów skupiła się na... Janie Marii Rokicie, nazywanym pieszczotliwie „Jasiem-Marysią". Wbrew moim wcześniejszym przewidywaniom p. Hanna otrzymała w ostatniej chwili poparcie zarówno Borowskiego, jak i Kwaśniewskiego, za co serdecznie im podziękowała. I tak ścieżka do wspólnych pląsów politycznych PO z lewicą została już przetarta; czy dojdzie do zrękowin, czyli prognozowanego „historycznego kompromisu"? Ba, wszystko się zdarzyć może, skoro nastąpiła wymiana wzajemnych komplementów, a i wróg jest wspólny - PiS. Wszak nie tylko belfry wiedzą, że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Mało to razy udawało się pogodzić dwie, na pozór zwaśnione grupy, w obliczu wspólnie odczuwanego zagrożenia?
Notowania Rokity w PO - m.in. za sprawą poparcia udzielonego w Krakowie kandydatowi PiS - wyraźnie spadają. Wydaje się jednak, że to on jest bardziej potrzebny PO niż ta partia jemu. Ewentualne odejście Rokity z PO mogłoby poważnie zaszkodzić wizerunkowi i wiarygodności partii dryfującej, coraz wyraźniej, na lewo. Zwłaszcza że za progiem czeka już z otwartymi ramionami Jarosław Kaczyński, który gotów jest go przyjąć nie tylko w szeregi swojego ugrupowania, ale i do rządu.
Gorzej jednak, że przy okazji wyborów zaprzepaszczona została kolejna szansa na publiczną debatę, na czym tak naprawdę powinna polegać autentyczna samorządność. Autentyczna, czyli taka, której istotą byłyby wspólnoty lokalne z licznymi uprawnieniami. I, oczywiście, utrzymywane nie z „ochłapów" wydzielanych przez centralę, lecz dysponujące pieniędzmi podatników ze swego terenu, z których tylko cząstka byłaby odprowadzana do budżetu na policję i wojsko. Sądzicie, zacni utracjusze raju, że to na razie nierealne? I macie rację, ale pomarzyć można...
opr. mg/mg