Ci co wiedzą lepiej. Skromny felieton pisany z prośbą o powstrzymanie się od buńczucznych osądów

Niedawna rocznica zdobycia Monte Cassino przez żołnierzy polskiego II Korpusu pod wodzą gen. Władysława Andersa była dla mnie okazją do smutnej refleksji. Zawsze kiedy wybucha debata wokół dramatycznych wydarzeń Polaków z lat II wojny światowej, pojawia się demon samonienawiści. Zawsze kogoś coś drażni i irytuje – pisze felietonista Opoki Piotr Semka.

Najbardziej głośnym przykładem tego trendu, który wywołał niedawno kontrowersje przy okazji rocznicy włoskiej batalii była oczywiście wypowiedź doktora habilitowanego nauk społecznych Marka Migalskiego, uwielbiającego skandale wykładowcy Uniwersytetu Śląskiego. Migalski pouczył wszystkich na platformie X, że Polacy nie zdobyli Monte Cassino. Atakowali wzgórze parę razy, ale nieskutecznie i weszli dopiero na opuszczone przez Niemców wzgórze. „Reszta to legenda” spuentował z typową dla siebie arogancją skandalista z Raciborza. Oczywiście natychmiast zareagowali internauci, którzy przypomnieli na przykład prace brytyjskiego historyka Petera Caddicka-Adamsa, który wskazał, że

o ile klasztor był względnie pusty kiedy dotarli tam Polacy, o tyle większość okolicznych szczytów nie była opuszczona i trzeba było je zdobywać. Ale mniejsza o Migalskiego, który chce po prostu wywoływać irytację.

O wiele bardziej martwią mnie ci, którzy z okazji rocznic czy to Monte Cassino czy też daty wybuchu Powstania Warszawskiego prezentują coś, co można nazwać „mądrością wszystkowiedzących”. Ponieważ wiedzą jak skończyły się procesy historyczne, które działy się równolegle do danego wydarzenia – z miną wszechwiedzącego mędrca przypisują głupotę lub wręcz zbrodnicze zamiary dowódcom, którzy musieli podejmować niezwykle trudne decyzje tu i teraz, nie wiedząc do jak gorzkiego końca doprowadzi sojusz brytyjsko-polski.

I dlatego owym mędrkom tak łatwo przychodzi rzucanie sobie zdań typu „jak Anders mógł szafować krwią polskich żołnierzy, skoro wszyscy wiedzieli, że Churchill odda Sowietom Kresy”. Inni z kolei piszą: „Anders to żaden bohater, a przestępca, który posłał najlepszych polskich żołnierzy na pewną śmierć i powinien dostać czapę”. Pisze to zapewne ktoś, kto nigdy nie wąchał prochu, nie rozstrzygał niełatwych dylematów strategicznych. Dziś przychodzi mu łatwo bębnić w klawiaturę z typową dla Internetu wysoką temperaturą moralnego osądu. Dowódcy są od tego, aby posyłali żołnierzy w bój i jedyne czego od nich wymagamy, aby robili to z rozsądkiem i świadomością, że decydują o ludzkim życiu. W tych dyskusjach pomija się mnóstwo czynników, których ci którzy wiedzą lepiej nie mają ochoty zgłębiać. Choćby tego, że 

armia Andersa, która opuściła Związek Radziecki i przeszła do Persji ścigana była sowieckimi kłamstwami o polskim dowódcy, który rzekomo nie chciał się bić z Niemcami. Kłamstwa te lansowane przez sowieckich agentów wpływu w mediach brytyjskich i amerykańskich były dla uciekinierów z „raju krat” niezwykle dolegliwe. I nic dziwnego, że bardzo wielu żołnierzy samych domagało się „wielkiej bitwy”, w której II korpus mógłby pokazać co potrafi.

I jeszcze jedno. Nie tylko Polacy ale np. Czesi czy wierni królowi Pawłowi Jugosłowianie byli skazani na licytowanie się z Brytyjczykami swoimi osiągnięciami militarnymi. Bo to była najważniejsza w czasie wojny waluta w targach dyplomatycznych. Generał Anders stanął wobec strasznego dylematu. Zdecydował się na walkę w momencie, kiedy było już mnóstwo wskazówek, że Brytyjczycy zaczynają odwracać się plecami od Polaków. Czy mógł w tej sytuacji obrazić się na Anglosasów i powiedzieć walczcie sobie teraz sami? Jeden z historyków wysuwa jeszcze jeden zarzut: „generał Anders nie musiał zgodzić się na wysłanie swoich żołnierzy na krwawą jatkę, jaką stał się szturm Monte Cassino.  Była to samowolna decyzja bez konsultacji z Naczelnym Wodzem, gen. Sosnkowskim, który ocenił to jako szaleństwo i złamanie zasad sztuki wojennej”. Czy to zarzut słuszny? Co Sosnkowski wiedział o polu bitwy pod słynnym klasztorem. Oczywiście Władysław Anders był ambitny i nie można wykluczyć, że z czysto osobistych motywów chciał się wykazać. Ale ten zarzut można postawić każdemu innemu dowódcy. Polski generał podjął się zadania zdobycia wzgórza i je wykonał. A jeśli Niemcy opuścili klasztor przed polskim ostatecznym szturmem, to dlatego że byli wymęczeni naporem Polaków. Nie zmienia to faktu, że wcześniej poczuli się zagrożeni groźbą odcięcia przez wojska francuskie jedynej drogi odwrotu. Tak bywa na wojnie, że na zwycięstwo składa się mnóstwo różnych czynników ostatecznie decydujących, czy ktoś wygrał czy przegrał, czy doszło do  kapitulacji albo ucieczki przeciwnika. A Niemcy z Monte Cassino uciekli.

Zawsze podkreślam, że przy rozważaniach o danym wydarzeniu historycznym sprzed lat trzeba sobie wpierw zadać pytanie, jaki był stan wiedzy uczestników danej rozgrywki. I jaki był międzynarodowy układ polityczny wokół działań danego dowódcy. Bo można wygrywać bitwy w polu, a przegrywać je w dyplomatycznych gabinetach.

A wolna Polska w 1944 roku nie miała przed sobą bardzo dobrych bądź dobrych scenariuszy. Leżały przed nią scenariusze złe i bardzo złe. I na dodatek trzeba było wybierać szybko. I z prośbą o zrozumienie tego i powstrzymanie się od buńczucznych osądów piszę ten skromny felieton.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama