Dla wyniku wyborów we Francji kluczowe znaczenie miało wycofanie się aż 280 kandydatów lewicy bądź partii Macrona, którzy uczynili tak, aby ułatwić najsilniejszemu kandydatowi z tej dwójki wygraną w drugiej turze z kandydatem partii Marine Le Pen. Była to sytuacja absolutnie precedensowa. Dla porównania można przypomnieć, że w wyborach parlamentarnych cztery lata temu było takich wycofań tylko osiem.
Po drugiej turze wyborów parlamentarnych we Francji w mediach dominują dwa typów tytułów: pierwszy nurt sugeruje jakby walka toczyła się między całą Francją, a jednym ugrupowaniem prawicy – Zgromadzeniem Narodowym pod wodzą Marine Le Pen. „Francja strzeliła gola skrajnej prawicy” – pisze jeden z włoskich dzienników. Drugi typ tytułów to: „wielkie zaskoczenie, wszyscy dostali po równo”. Oczywiście tworzenie wrażenia wielkiej ulgi po straszeniu przez ostatni miesiąc wygraną Zgromadzenia Narodowego ma charakter pedagogiczny. Skoro Francji nie dotknęła największa możliwa katastrofa w opinii mediów liberalno-lewicowych, trzeba ogłosić wielką fiestę.
A jednak przegrana prawicy nie stała się jasna dopiero w dniu drugiej tury wyborów. Stało się to wcześniej, gdy doszło do pewnego czysto politycznego, a nie demokratycznego wydarzenia.
We francuskim systemie wyborczym w pierwszej turze wyborów do parlamentu wchodzą tylko kandydaci którzy przekroczą 50 proc. uzyskanych głosów. I takich jest stosunkowo niewielu. Natomiast w drugiej walczyć powinno 3-4 kandydatów, którzy nie osiągnęli tak dobrego wyniku. Tymczasem dla wyniku wyborów kluczowe znaczenie miało wycofanie się aż 280 kandydatów lewicy bądź partii Macrona, którzy uczynili tak, aby ułatwić najsilniejszemu kandydatowi z tej dwójki wygraną w drugiej turze z kandydatem partii Marine Le Pen. Była to sytuacja absolutnie precedensowa. Dla porównania można przypomnieć, że w wyborach parlamentarnych cztery lat temu było takich wycofań tylko osiem.
O tym, kto się wycofał w danym okręgu decydowały sztaby na szczeblu centralnym. Jest to awaryjna, ale konsekwentna kontynuacja zasady tzw. paktu republikańskiego, która działa we Francji od ponad czterech dekad. Początkowo w tym wycinaniu „lepenowców” uczestniczyli gaulliści, liberałowie i lewica. Dzisiaj gaullistów już prawie nie ma, prawica jest bardzo osłabiona i tak naprawdę ta zasada najbardziej służy ludziom Macrona i lewicy.
Czy takie wybory spełniają wymogi demokracji? Formalnie tak, praktycznie nie. To demokracja układana, w której dwie największe siły chcące zmarginalizować trzecią mogą rządzić na zmianę w nieskończoność. Co więcej, akceptują to też wyborcy tych dwóch uprzywilejowanych bloków. Dwa tygodnie temu opowiadałem Państwu, jak dużo wątpliwości budziło jawne namawianie czołowych piłkarzy francuskiej kadry narodowej do zapobieżenia wygranej prawicy. Wskazywałem wtedy, że gdyby sprawa dotyczyła odwrotnego zaangażowania jakiegoś piłkarza na rzecz „lepenistów, to z pewnością federacja piłkarska ukarałaby go. Ale skoro poparli „kogo trzeba”, to wiele gazet prześciga się w zachwytach nad zawodnikami, którzy „chętnie zabierają głos w sprawach kraju, dla którego grają w piłkę”.
Kolejnym czynnikiem, który trwale zaczyna działać na rzecz lewicy i liberałów jest coraz większy udział głosów muzułmańskich emigrantów w zwycięstwie centrum i lewicy. Dlaczego jest to dla demokracji groźne? Po prostu sytuacja taka paraliżuje już przez dekady jakiekolwiek zmiany w kwestiach uważanych przez centrolew za nie do naruszenia. Chodzi np. o program zmian obyczajowych, ograniczeń klimatycznych czy ułatwienia dla imigracji. Zresztą niektóre zjawiska nakręcają się same.
Skoro sami imigranci chcą, by ich dopływ do Francji nie był tamowany, będą głosować na skrajną lewicę choćby nawet ileś progresywnych postulatów obyczajowych nie wywoływało zachwytu ortodoksyjnych wyznawców islamu. W tej sytuacji prawica może wygrać jedynie przy sytuacji gigantycznej mobilizacji społecznej na swoją korzyść. A taka sytuacja rzadko kiedy się zdarza. To zjawisko jest tym bardziej groźne, że samo konstruowanie naczelnych instytucji unijnych też odbywa się przy braku przejrzystych demokratycznych struktur. To dlatego Ursula van der Leyen może być pewna, że ponownie zostanie szefową Komisji Europejskiej.
Demokracja bezalternatywna w połączeniu z ukrytym zamordyzmem władz Unii Europejskiej zabija faktyczną demokrację. Ale o tym akurat francuscy piłkarze wcale nie mają ochoty mówić.