Co czeka polskiego rolnika po wejściu do Unii Europejskiej?
Kolejne polskie rządy najwyraźniej żyły nadzieją, że wieś... wyżywi się sama
Od wiosny do jesieni polskiego rolnika najczęściej można spotkać w polu. Za to martwy zimowy sezon rolnicy spędzają na drogach. Rolnicze blokady budzą wiele kontrowersji, bo z jednej strony łamią prawo, a z drugiej wybrany w demokratycznych wyborach rząd każe strzelać do demonstrantów gumowymi kulami.
Rolnicy protestujący na drogach domagają się większych dopłat do produkcji, równych szans po integracji europejskiej i wprowadzenie w życie ustawy o biopaliwach - mówi język oficjalnych komunikatów. W języku protestujących można to powiedzieć znacznie prościej - wychodzą na drogi z biedy.
W Biuletynie Informacyjnym Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi z 2002 roku możemy przeczytać czarno na białym, że realne dochody w gospodarstwach indywidualnych tylko w latach 1997-2000 spadły o ponad 52 procent. Taki stan rzeczy jak też i wysokie na wsi bezrobocie (blisko połowa ogółu bezrobotnych) powoduje, że rolnicy to obecnie najbiedniejsza, zaraz po rodzinach utrzymujących się z pomocy socjalnej, grupa społeczna. Rodziny rolnicze uzyskują przeciętnie o 44 procent niższe dochody od rodzin pracowniczych.
Rolnicy blokujący drogi łamią prawo i nikt, kto chciałby żyć w praworządnym państwie, nie może tego popierać, ale jeżeli ktoś chciałby to potępić, to musi również wiedzieć, że rolnicy w odróżnieniu od robotników, w praktyce nie posiadają takiego środka nacisku jak strajk, który przynosi wymierne straty komukolwiek poza nimi samymi.
Na rolnictwo polskie nie da się już dzisiaj patrzeć z pominięciem kwestii integracji europejskiej. Zresztą to sprawa niepełnych dopłat bezpośrednich przelała czarę goryczy polskiej wsi i zmieniła nastroje znacznej części rolników na antyunijne. Nawet przy dopuszczonej przez Unię Europejską pomocy naszego państwa dopłaty zrównałyby się dopiero po sześciu latach. Polacy nie związani ze wsią zauważają, że rolnicy i tak dostają więcej niż inni, a wręcz krytykują ich chciwość. Jednak rolnikom wcale nie chodzi o więcej, a o równość szans. Słusznie obawiają się, że ich towary zostaną wypchnięte z rynku przez wyżej dotowaną produkcję unijną. Tym obawom nie należy się dziwić, ale też nie można ich do końca podzielać. Od kilku lat mimo wyraźnego ujemnego salda rośnie eksport polskich towarów rolno-spożywczych na rynki europejskie. Jeżeli opłaca się to robić bez dopłat, to absurdem byłoby sądzić, że z dopłatami przestanie się opłacać. Tajemnica tkwi w niższych kosztach produkcji - polski rolnik, w pewnym uproszczeniu, po prostu mniej zarabia, ale też i mniej wydaje. Polski rolnik będzie mógł więc konkurować z rolnikiem niemieckim czy francuskim, ale jeszcze przez wiele lat nie będzie tak zamożny jak jego unijni koledzy.
W tym wypadku specjaliści od przedstawiania Unii jako Arkadii "od zaraz" po prostu przeszarżowali i teraz zbierają żniwo swojej nieodpowiedzialnej polityki.
Nawet w ramach Wspólnej Polityki Rolnej, która jest tworem dość dziwacznym, często kierującym się raczej swoją wewnętrzną ekonomią niż prawami rynku, nie wyeliminowano konkurencji. To dotyczy również polskich rolników i rzeczywiście nie wszyscy będą w stanie jej sprostać. Szanse na funkcjonowanie w Unii rosną w przypadku większych gospodarstw, bo średni areał unijnego rolnika liczy 19,4 hektara, kiedy w Polsce, podobnie jak w Portugalii około 9 hektarów, chociaż we Włoszech 6,7, a w Grecji tylko 6,2 hektara.
Zwiększanie areału gospodarstw i zwiększanie ich konkurencyjności wiąże się oczywiście ze zmniejszeniem zatrudnienia w rolnictwie. Z zaznaczeniem, że nie jest to żaden oficjalny komunikat, ani naszego rządu, ani UE, możemy nawet zaryzykować tezę, że Unia niepełnym poziomem dopłat chce wymusić na Polsce reformę rolnictwa, czyli to, czego nie zdecydował się zrobić żaden polski rząd, mimo palącej, jak się dzisiaj (?) okazuje, potrzeby.
Oczywiście, nie można ludzi lekką ręką pozbawiać jedynego źródła utrzymania, a zatrudnienie w rolnictwie można redukować o tyle, ile zdolna jest wchłonąć gospodarka. Ta, również zaniedbana, takiej szansy dzisiaj nie daje i dochodzimy do istoty konfliktu.
W Polsce w rolnictwie pracuje dzisiaj ponad 2,7 miliona osób, czyli 19 procent ogółu zatrudnionych, w Unii przeciętnie 4,5 procent, przy czym w bogatej Wielkiej Brytanii 1,6 procent, a w znacznie uboższej Grecji aż 17 procent. Analizując relacje zachodzące pomiędzy ilością ludzi zatrudnionych w rolnictwie a zamożnością kraju dochodzimy do prostego wniosku - im więcej ludzi pracuje bezpośrednio "na roli", tym biedniejszy kraj. W krajach wysoko rozwiniętych ta liczba oscyluje wokół kilku procent, w najbiedniejszych krajach Trzeciego Świata często znacznie przekracza połowę zatrudnionych. Francuzi również redukowali zatrudnienie w rolnictwie, ale aby zejść z poziomu 25 do 5 procent potrzebowali ponad dwudziestu lat.
Nie jest również prawdą to, że rolnicy zostaną po prostu rzuceni na pożarcie i po kilku latach zostanie ich zaledwie kilka procent. Ten proces będzie trwał latami i po raz pierwszy rolnicy otrzymają pomoc podobną do tej, jaką państwo oferowało jedynie robotnikom z różnych branż przemysłu. Od 1 stycznia 2002 r. istnieje już możliwość pobierania tak zwanej renty strukturalnej. W chwili obecnej toczą się prace nad projektem Planu Rozwoju Obszarów Wiejskich, który zasady przydzielania owych rent modyfikuje, ale w zasadniczej części pozostaną one podobne. Właściciel gospodarstwa, który osiągnął 55 rok życia, a nie przekroczył jeszcze wieku emerytalnego i prowadził działalność rolniczą przez ostatnie dziesięć lat, może taką rentę dostać. Nie każdy, bo jedynie taki, który ma co najmniej trzyhektarowe (hektary liczone fizycznie) gospodarstwo i przekaże ziemię następcy na powiększenie innego gospodarstwa. Nie musi tej ziemi sprzedawać, a jedynie na 10 lat wydzierżawić. Jeśli nie znajdzie takiego kandydata, może również zdać ziemię na Skarb Państwa, ale wtedy pozbywa się jej na zawsze i za darmo (wg nowego projektu za 25 procent ceny rynkowej). W zależności od tego, komu i ile jej przekaże, właściciel gospodarstwa otrzyma rentę, która wyniesie od 210 do 374 procent najniższej emerytury, która dzisiaj wynosi ponad 552 złote brutto (o szczegółach informują regionalne oddziały KRUS). Taka wcześniejsza emerytura ma tak naprawdę dwa cele - po pierwsze, zabezpiecza byt ludzi starszych i niezaradnych, którzy rzeczywiście mogą nie sprostać nowemu wyzwaniu, po drugie, ma zwiększać gospodarstwa młodych rolników.
Dla pełnej jasności należy dodać, że 80 procent środków na wcześniejsze rolnicze emerytury pochodzi z unijnej kasy.
Krytykującym pazerność polskiego chłopa trzeba zwrócić uwagę na fakt, że od lat środki przeznaczone na rolnictwo były naprawdę mizerne w porównaniu z tymi pompowanymi w górnictwo, hutnictwo, PKP i całą masę państwowych deficytowych przedsiębiorstw. Krytycy deficytowej Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego nie mogą zapominać, że tak naprawdę była to jedyna powszechna forma dotacji rolników, a dotuje rolnictwo niemal cały "cywilizowany" świat. Zwolennicy opodatkowania rolników zdają się nie pamiętać, że rolnicy nie żyją z pensji, tylko prowadzą małe przedsiębiorstwa, a te w myśl obowiązującego prawa w absolutnej większości wykazywałyby stratę, a rolnicy i tak płacą zryczałtowany podatek rolny.
Krytycy biopaliw bezwzględnie mają rację w jednym - są droższe niż paliwa tradycyjne. Francuzi pomogli swoim rolnikom, znosząc akcyzę, a dodatek do pięciu procent paliwa pochodzenia rzepakowego nie wpływa nawet na zmianę jego nazwy. W wielu francuskich miastach komunikacja miejska używa oleju napędowego z 30-procentowym dodatkiem biokomponentów. Drugim, największym po Francji producentem biopaliw są Niemcy. Na biopaliwa postawili również Czesi, a na rozwój "rzepakowych rafinerii" zrzeszeni producenci rzepaku otrzymali od własnego państwa nieoprocentowane kredyty.
Jeśli rząd nie chce już strzelać do rolników "uprawiających" drogi, powinien sobie zrobić szczery rachunek sumienia i zabrać się do pracy. Nie powinien natomiast traktować chłopa jak idioty, który kupi każdą rodzimą czy unijną bajkę. Unia to również sprzeczne interesy, konkurencja i twarde reguły gry, do których trzeba polskie rolnictwo starannie przygotować. Zanim polski rolnik w Unii będzie zmieniał kilkuletni samochód na nowy, może minąć ładnych kilkanaście lat, a parlamentarne kadencje trwają - na szczęście - najwyżej cztery.
opr. mg/mg