Wróg to wróg, ale swój!

Siebie wybielić, innych obrzucając błotem? - nic to nowego pod słońcem


Ks. Paweł Siedlanowski

WRÓG TO WRÓG, ALE SWÓJ!

Mówi się, że trudno jest żyć, nie mając przyjaciół. Powiem więcej: jeszcze trudniej, nie mając wroga! Wróg jest konieczny jak światło słońca! Jak powietrze! Gdy nie ma wroga, najlepiej go sobie wymyślić, poszukać w świecie wirtualnym. A gdy się znajdzie - odetchnąć z ulgą.

Znani brodacze (Marks, Engels, Lenin), nie tak dawno jeszcze gloryfikowani na zjazdach jedyne słusznej partii i pochodach pierwszomajowych, na szczyty wynieśli zasadę dialektyczności, wedle której wszystko, co znamy, jest efektem ścierania się przeciwieństw. Rewolucja była tego kwintesencją. Co prawda nie ma ich już dawno, ale zasada pozostała - nie tyle w ideologii, co w ludziach. Bo to nie własność marksistów, komunistów, ale przypadłość ludzkiej natury. Jedna z paskudniejszych. Niestety.

Zasłona dymna

Któż z nas nie zna kultowych bohaterów jednego z najbardziej znanych polskich filmów - Kargula i Pawlaka? Kochamy ich, bo są prawdziwi aż do bólu. Znamienny jest dialog, kiedy po wielotygodniowej repatriacyjnej włóczędze Witek zobaczył Kargulową Mućkę, pasącą się w oddali. „Tu nasza droga się kończy. [...] Po co nam się tułać po świecie i szukać nowego wroga, skoro swój jest za miedzą?”. Co było dalej - wiadomo. Polacy potrafią się zjednoczyć i bić do końca, kiedy agresor zagrozi niepodległości. Z równą zajadłością zwracają się przeciwko sobie, gdy przychodzi wolność. Przy wrogu (paradoksalnie!) czujemy się bezpieczniejsi, pewniejsi - pomaga nam siebie zdefiniować, określić, scalić. Mobilizuje nas walka! Zwarte szeregi wzmagają czujność, kreatywność. W opozycji do wroga można nawet zbudować wspólnotę - nośnikiem swoistej solidarności jest poczucie zagrożenia, lęk. Walka, w subiektywnym mniemaniu, uszlachetnia, daje poczucie spełnionego obowiązku. Dodaje mocy. To oficjalna wersja. A jak jest naprawdę? Najczęściej to próba zamaskowania wewnętrznej pustki i zasłona dla własnej bezideowości, jałowości życia.

Na tym grube pieniądze zarabiają różnej maści manipulanci (dla niepoznaki nazywający siebie dziennikarzami), wydawcy tabloidów, brukowej prasy, lokalnych gazet walczących do krwi o czytelnika (i reklamodawców), portali internetowych. Lud to kupuje, ponieważ wstrzeliwuje się to świetnie w jego wewnętrzne zapotrzebowanie! Grunt to mieć wroga. Łatwej się wtedy żyje. Im wróg słabszy, tym prościej mu natrzaskać po pysku. Nie obroni się. Publika bije brawo...

Ludzie walki!

Znam takich, którzy potrafią normalnie funkcjonować tylko wtedy, kiedy z kimś walczą. To zwyczajni ludzie. Spotykamy ich na co dzień w autobusie, w sklepie, w pracy. Pani Zosia, pan Józek i wujek Krzysiek - wszystkich połączy jedno: gdy się spotkają (a jeszcze lepiej: podrasują spotkanie gorzałką), poszukają wspólnego wroga. A jak znajdą - dołożą mu. I będą zadowoleni, że znaleźli kogoś, kto jest jeszcze gorszy niż oni (o tym akurat nie będą rozmawiać), poczują się usprawiedliwieni w swojej niemocy. Są bardzo nieszczęśliwi, gdy wroga zabraknie. Na siłę szukają wtedy nowych, mniejsza o to prawdziwych czy wydumanych (PISiory, czarni w sutannach, lekarze - łapówkarze, kapitaliści, złodzieje na dyrektorskich stołkach itd.) Ktoś przecież musi być winny! Pomysłowość ludzka w tej materii nie ma granic.

Ta sama zasada kieruje poczynaniami partii politycznych - ba! - nawet całych narodów. Najłatwiej zewrzeć szeregi, gdy padnie hasło: atakują nas! Stworzyć sytuację zagrożenia (mniej istotne: realnego czy wirtualnego) i objawić siebie jako jedynego wybawiciela, proroka, obrońcę uciśnionych, protektora ubogi, wybawcę zniewolonych i w ogóle...Taka gra toczy się na co dzień przed naszymi oczami. Różne grupy społeczne opanowały do perfekcji ową taktykę. Mają do dyspozycji rzesze PR-owców, harcowników i proroków. A lud daje się wodzić za nos - i jest jeszcze przy tym szczęśliwy! Ot co!

Skąd to się bierze?

Szukanie na siłę wroga jest oznaką słabości - nie mając pewności czy przekonania, idee, poglądy są spójne, usilnie poszukuje się przestrzeni, w której mogą się zweryfikować. Pycha żąda potwierdzenia własnej wartość, domaga się triumfu, który ozdobiłby wawrzynem głowę. To nic, że laur jest zabłocony i sfatygowany. Ważne, że jest. Zwycięzców się nie osądza. To oni, w powszechnym mniemaniu, są sędziami.

Bardzo często szukanie wroga jest rozpaczliwą próbą zamaskowania zła, które tkwi w człowieku. Siebie wybielić, innych obrzucając błotem? - nic to nowego pod słońcem. Wróg jest potrzebny, ponieważ jego istnienie sankcjonuje gnuśność, niekończący się stan tymczasowości, bylejakość. Pozwala odwrócić uwagę od siebie, swoich wad. Z taką lubością Polacy zajmują się plotkami, oszczerstwami, tropieniem winnych takiego czy innego stanu rzeczy, bo łatwiej w ten sposób uzasadnić własną pasywność i oddalić natrętnie smęcące na tę samą nutę sumienie, że każdą reformę, każde nawrócenie trzeba zawsze zaczynać od siebie...

Piszę cały czas o jakichś bliżej nieokreślonych „nich”. Mili moi, a my - kim jesteśmy? Tak daleko nam do Kargula i Pawlaka? Po jakie pisma najchętniej sięgamy, jakie programy lubimy najbardziej oglądać w telewizji, o czym rozmawiamy w gronie znajomych i przyjaciół, jakie tematy rozgrzewają do czerwoności temperaturę przyjęcia i spotkania przy kawie? Och, jak łatwo nawet kazanie zbudować na takiej opozycji! Jakże się dobrze wtedy słucha takiego wywodu (pod warunkiem, że zaliczamy się do grupy tych uciśnionych, oszukanych i pokrzywdzonych). Mówienie o pozytywach, szkicowanie konkretnych zadań, proponowanie długiej, żmudnej, wymagającej pracy nad sobą nie chwyta już tak spektakularnie. Nudzi.

Nie twierdzę, że należy milczeć, gdy widzi się kłamstwo, głupotę. Trzeba demaskować je bezwzględnie, z chirurgiczną dokładnością wycinać wrzód ze zdrowej tkanki. Ale pod jednym warunkiem: niech to będzie szukanie prawdy w miłości. Nie dla sportu, usprawiedliwiania siebie, pieniędzy, taniego poklasku czy dla osiągnięcia doraźnych celów. Bo tylko wtedy ma to sens.

 

Dobry gniew?

„Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! Ani nie dawajcie miejsca diabłu” (Ef 4, 26-27).

Słowa św. Pawła, pobieżnie zinterpretowane, mogą wprowadzić pewne zamieszanie. Czy może być dobry gniew? Wszak tradycja Kościoła określa gniew jako jeden z grzechów głównych, pociągający za sobą inne grzechy. Jako gwałtowne uczucie może on wyrządzić wiele zła lub utrwalić się w postaci nienawiści. I dlaczego mowa o zachodzie słońca?

To tylko pozorna trudność interpretacyjna. Gniew może być protestem przeciwko własnej bądź czyjejś bezładności, gnuśności, przeciwko tzw. świętemu spokojowi. Nawet słowo Boże może go rozbudzać, ponieważ jest zakwestionowaniem własnej koncepcji życia, która nijak się ma do prawdy! A trudno przecież ich Autora posądzać o złe intencje...

Św. Paweł taki właśnie gniew ma na myśli: rozumie go nie jako emocje, nienawiść, ale jako protest przeciwko złu. Ma być on motywowany miłością bratnią, troską o zbawienie własne i drugiego człowieka. Dlatego pojawia się to, skądinąd dość karkołomne, budzące tyle kontrowersji, stwierdzenie: „gniewajcie się, a nie grzeszcie”. Przybiera ono formę imperatywu! Obowiązkiem człowieka jest protest, zajęcie wyraźnego stanowiska. Ważne jest też zakończenie Pawłowego nakazu: „niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce”: cokolwiek by się nie stało, ile by emocji się przy tej okazji nie uwolniło, niech koniec dnia będzie symbolicznym momentem pojednania. W przeciwnym bowiem wypadku ludzka złość i karmiona nią nienawiść będzie przestrzenią, w której zapanuje zły duch i jego logika.

Nie jest problemem to, że pomiędzy ludźmi czasem coś „zazgrzyta”. Ktoś porównał ludzkie relacje do trybów maszyny. Kiedy trą o siebie, wytwarza się ciepło - to naturalny proces. Nasza inność, zróżnicowanie charakterów, temperamenty zawsze będą generować emocje. Nie w tym rzecz. Najbardziej destrukcyjna dla rodziny, małej społeczności jest zawziętość, upór, zamknięcie się w swoim zacietrzewieniu. „Przeklęty ten ich gniew, gdyż był gwałtowny, i ich zawziętość, gdyż była okrucieństwem!” - pisze autor natchniony (Rdz 49, 7). Z zawziętości rodzi się nienawiść. A ona zawsze prowadzi do śmierci.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama