Artykuł z tygodnika Echo katolickie 17 (721)
Słowo „Katyń” znają chyba wszyscy Polacy. To jeden z nienaruszalnych pomników naszej historii. Pomnik, który jest poświęcony prawie 20 tysiącom polskich oficerów mających status jeńców wojennych, barbarzyńsko zamordowanych przez funkcjonariuszy radzieckiej bezpieki.
Ta zbrodnia bezprecedensowego ludobójstwa przeraża swym ogromem i bezprzykładnym okrucieństwem. Skłania jednak do refleksji: czy rzeczywiście tak musiało się stać? Czy oficerowie będący - jak zauważa znany historyk prof. Andrzej Krzysztof Kunert - elitą narodu i kwiatem kultury polskiej, stanowiący ponad połowę korpusu oficerskiego Wojska Polskiego, faktycznie musieli zginąć?
Nie musieli, ale wystarczyło jedno skinienie głowy radzieckiego dyktatora Józefa Stalina, by ich los został przypieczętowany. Los, który przeraża swym tragizmem, ale zarazem jest wspaniałym przykładem ofiary na ołtarzu Ojczyzny. Takich ofiar Polacy złożyli na przestrzeni dziejów wiele. Ojczyzna potrzebowała krwi swoich synów, a ci nie wahali się jej przelewać. Właśnie dlatego żyjemy dziś w kraju wolnym i demokratycznym. Gdy mówimy o etycznych aspektach zbrodni katyńskiej nie możemy zapominać o słowach będących mottem „Medalionów” Zofii Nałkowskiej. Wprawdzie dotyczyły one zbrodni w niemieckich obozach koncentracyjnych, ale czy Katyń nie był zbrodnią taką samą albo gorszą? „Ludzie ludziom zgotowali ten los” - te słowa to nic innego jak oskarżenie tych, którzy na polskich oficerów wyrok wydali i go wykonali.
13 kwietnia 1943 r. niemiecka rozgłośnia radiowa w Berlinie doniosła o wykryciu w leżącym nieopodal Smoleńska lasku katyńskim masowych grobów polskich oficerów. O tę zbrodnię Niemcy oskarżyli władze radzieckie. Dwa dni później Radzieckie Biuro Informacyjne wydało komunikat, w którym odpowiedzialność za to, co się stało, zrzucono na barki niemieckie. Strona radziecka tłumaczyła, że polscy jeńcy wojenni pracujący jako robotnicy w okolicach Smoleńska dostali się latem 1941 r. w ręce niemieckie i niedługo potem zostali zamordowani. Rząd polski, na czele z premierem Władysławem Sikorskim, zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą o jak najszybsze wyjaśnienie sprawy. Stalin zareagował bardzo ostro. Ta reakcja potwierdziła tylko przypuszczenia, że mógł być odpowiedzialny za zbrodnię. Wystosował mianowicie depesze do rządów Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, w których określił postępowanie rządu polskiego jako „nienormalne” i naruszające „wszelkie zasady i normy przyjęte w stosunkach pomiędzy dwoma państwami sojuszniczymi”. Należy bowiem podkreślić, że od lipca 1941 r. trwał sojusz polsko-radziecki, przypieczętowany układem Sikorski - Majski. Już wkrótce sojusz ten miał być tylko wspomnieniem przeszłości. Co ciekawe pierwszy zerwał go w imieniu swego rządu radziecki komisarz spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow. Pod koniec kwietnia 1943 r. PCK skierował do Katynia swoją własną komisję. Wyraziły na to zgodę władze hitlerowskie. Międzynarodowy Czerwony Krzyż nie mógł wysłać swej komisji, gdyż sprzeciw złożył delegat ZSRR. Polacy uczestniczyli w pracach międzynarodowej komisji ekspertów, zaproszonej przez Niemców, a składającej się z przedstawicieli kilku państw europejskich. Po ekshumowaniu zwłok komisja ogłosiła protokół, że zbrodni dokonano na wiosnę 1940 r.
Wyniki przeprowadzonych przez komisję badań bezspornie potwierdziły fakt, że za tragedię katyńską odpowiedzialne są władze radzieckie. - Dowodów jest sporo i są one bardzo przekonywujące. Badania medyczne wykazały, że śmierć nastąpiła wiosną 1940 r., nie zaś latem roku następnego. Kolejna kwestia to znalezione przy zwłokach dokumenty. One też pochodziły z 1940 r. - mówi łukowski historyk Krzysztof Okliński. - Rany kłute zostały zadane czworokątnymi bagnetami, używanymi przez NKWD, nie podłużnymi niemieckimi. Podkreślić również należy, że młodszym oficerom zakładano na głowę szynele i związywano z tyłu ręce sznurami produkcji radzieckiej. Ponadto zwłoki leżały w takim samym porządku, w jakim transporty opuszczały obóz w Kozielsku - dodaje.
Wina radziecka nie ulegała więc najmniejszej wątpliwości. Od samego początku Stalin usiłował skierować sprawę na inne tory i ukryć prawdę. Nie było to możliwe. Już w maju 1943 r. w lesie katyńskim znalazł się amerykański pułkownik John van Vliet, który zapoznał się z wynikami prac komisji i napisał specjalny raport dla swojego rządu. O tym, kto ponosi faktyczną winę za zamordowanie polskich oficerów, wiedzieli też Brytyjczycy. Niestety, zarówno oni, jak i Amerykanie przymknęli oczy na to, co uczyniło NKWD. Radziecki sojusznik był zbyt cenny, a Niemcy w 1943 r. jeszcze na tyle silni, by nie ryzykować rozpadu koalicji. Katyń nic nie mógł zmienić w tym względzie. Niemcy, ogłaszając światu prawdę o zbrodni, liczyli na to, że zdołają rozerwać coraz sprawniej działający alians radziecko-brytyjsko-amerykański. Ów alians oznaczał dla nich coraz wyraźniej rysującą się klęskę w wojnie. Niestety te rachuby zawiodły i nie udało się podkopać radzieckiej pozycji w oczach ich sojuszników. Ciekawe, czy gdyby Niemcy wiedzieli, że ich plany spalą na panewce też ogłosiliby prawdę o zbrodni? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nie ulega natomiast najmniejszej wątpliwości, że hitlerowcy przysłużyli się ZSRR. Zrobili to rzecz jasna nieświadomie, ale tak było w istocie. Otóż Katyń posłużył Stalinowi za okazję do zerwania stosunków dyplomatycznych z polskim rządem emigracyjnym. Było to radzieckiemu dyktatorowi bardzo na rękę, zwłaszcza, że wiosną 1943 r. sojusz z Polską stawał się dla niego coraz bardziej kłopotliwy.
Jakie przyczyny legły u podstaw decyzji Stalina, by skazać na śmierć prawie 20 tysięcy polskich oficerów? - Z jednej strony mogła być to jego osobista zemsta za porażkę, jaką ponieśli bolszewicy w wojnie z Polską w 1920 r. Pogląd ten coraz częściej jest jednak kwestionowany. Bardziej słuszny wydaje się inny powód. Otóż radzieckiemu dyktatorowi mogło chodzić o pozbawienie Polaków elity intelektualnej i warstwy przywódczej, której przedstawicielami byli zamordowani oficerowie. Znaczną ich część stanowili rezerwiści - wyjaśnia Krzysztof Okliński. Sporo zwolenników ma też teza, że Stalin planując wojnę uderzeniową na Niemcy, zamierzał oczyścić zaplecze. Przypuszczenie to jest chyba najmniej prawdopodobne, bo to przecież Niemcy rozpoczęli wojnę z ZSRR, a nie odwrotnie. Poza tym w czerwcu 1941 r. Stalin był kompletnie do wojny nieprzygotowany, co oznacza, że żadnych operacji uderzeniowych w najbliższym czasie nie planował. Decyzję o likwidacji oficerów podjęto 5 marca 1940 r. Właśnie wtedy ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria skierował do Stalina notatkę, w której napisał, że polscy jeńcy wojenni są zdeklarowanymi wrogami władzy radzieckiej i nie rokują poprawy. Zalecał ich rozstrzelanie bez wzywania skazanych, formułowania zarzutów, prowadzenia jakiegokolwiek śledztwa. Stalin przychylił się do tego planu, podobnie jak członkowie Biura Politycznego Komitetu Centralnego partii bolszewickiej. Egzekucje rozpoczęły się wiosną 1940 r. Oficerów z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie mordowano w Katyniu, Smoleńsku, Twerze i Charkowie. Grzebano ich w zbiorowych mogiłach bezpośrednio na miejscu zbrodni bądź kilka kilometrów dalej.
Prawda o tym ludobójstwie była przez lata ukrywana. Co ciekawe w 2005 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej zamknęła śledztwo w sprawie Katynia, twierdząc, że nie jest to ludobójstwo, lecz przestępstwo popełnione na osobach internowanych. Zdaniem Rosjan uległo ono przedawnieniu i w związku z tym dochodzenie należy zakończyć. Są też w Rosji ludzie, którzy nadal winą za Katyń obarczają Niemców. Należy wymienić tutaj choćby historyka - amatora, inżyniera metalurga z wykształcenia, Jurija Muchina czy gubernatora Kiemierowa, Amana Tulejewa.
Kwiecień to tradycyjnie miesiąc pamięci o ofiarach Katynia, Tweru i Charkowa. To czas zadumy oraz refleksji nad losem tych, którzy stali się ofiarami radzieckiego ludobójstwa. Oddajmy hołd tym ludziom, gdyż zginęli oni za wolną, niepodległą i suwerenną Polskę.
opr. aw/aw